Pogrzeb był państwowy. Grób był już wykopany, stały cztery zamknięte trumny, na nich umieszczono nekrologi. Antonina bardzo chciała zobaczyć syna, ale nie wolno było trumien otworzyć. Podszedł wtedy do niej ksiądz, który był wśród żałobników i powiedział: - Matko, ja byłem przy nim w szpitalu, pytał, czy nic mu nie grozi, chociaż był w bardzo ciężkim stanie, miał odłamki w brzuchu. Wyspowiadałem go, byłem przy nim do końca.
- Tylko mój brat był w całości, chociaż bardzo poraniony - mówi Leonarda. - Pozostali zostali rozerwani, dlatego trumien nie otwierano. Mama zdjęła medalik z szyi i przez szparę między deskami wcisnęła go do Władka trumny. Nasz ojciec zmarł w wieku 35 lat, mama nas wychowywała razem z babcią.
Władek był wysokim chłopcem o bujnych, ciemnych włosach. Pomagał mamie w gospodarstwie. Miała wielki żal do wójta, że wytypował go do SP. Płakała potem niemal ciągle, szła do pracy w polu, pracowała ciężko, wszystko we łzach. Niektórzy odrabiali służbę w SP na miejscu, na raty, ciągali ich do różnych prac, ale Władek chciał odsłużyć to za jednym razem i mieć spokój. W czasie wypadku był tam też jego kolega, który chwilę przedtem oddalił się do namiotu - i to go uratowało. W pogrzebie uczestniczył brygadzista, który w tym wypadku stracił nogę, i nad grobem wołał "koledzy, zabierzcie mnie ze sobą!".
- Nie dostaliśmy żadnego odszkodowania, wsparcia, pocieszenia - mówi dalej Leonarda. - Przysłali tylko Krzyż Zasługi przyznany pośmiertnie. Gdy zbudowano w Minkowcach nowy kościół (stary pozostał za granicą ZSRR), ludzie zanosili różne wota. Myśmy zanieśli jako wotum ten krzyż. Po latach był remont kościoła i te wota gdzieś zniknęły.
Leon
Ksiądz Aleksander Klimuk z parafii prawosławnej w Ostrowiu Północnym przekazał, że w Białymstoku mieszkają bliscy Leona Grzybka - jego siostra Raisa Olchowik (z domu Grzybek) wraz z synem Eugeniuszem i jego rodziną.
- Było nas trzy siostry i dwóch braci (najmłodszy miał wtedy 9 lat) - opowiada Raisa. - Leon został zabrany na 6 miesięcy, mimo protestów ojca (Michała Grzybka), który był chory na astmę i potrzebował pomocy do pracy w polu. Leon był grzecznym chłopcem, dobrym synem i bratem, wysokim, szczupłym siedemnastolatkiem o ciemnych włosach.
- Był uzdolniony muzycznie, pięknie śpiewał - dodaje Eugeniusz. - Nazywano go Szalapin, od nazwiska tego rosyjskiego śpiewaka, to po rodzinie mojej matki, tam wszyscy pięknie śpiewali.
Raisę podobno chcieli wziąć do jakiegoś zespołu, ale jej matka (Olga Grzybek) się nie zgodziła (mogło to być Mazowsze, wtedy przedstawiciele takich zespołów jeździli po wsiach i szukali talentów).
- Leon pisał do domu listy, że nie jest mu źle - wspomina dalej Raisa - że pracują, mają też inne zajęcia. W ostatnim liście cieszył się, że mijają już dwa miesiące, coraz bliżej powrotu do domu. To była sobota 7 czerwca 1952 roku, dzień przed Zielonymi Świętami. Pamiętam, że mama piekła ciasto i bardzo przy tym płakała, jakby coś przeczuwała. Pies zachowywał się dziwnie, nie chciał jeść, leżał w jednym miejscu (takie jego zachowanie trwało trzy dni). W niedzielę poszliśmy na mszę, w tym czasie do domu przyszedł jakiś przedstawiciel władz cywilnych, zastał tylko babcię Leona, która skierowała go do cerkwi. Tam przekazał nam informację, ze Leon dzień wcześniej zginął w trakcie pracy przy złomie. To był dla nas straszny cios, mama na wieść o tragedii posiwiała. Mówiono, że ktoś podłożył minę do złomu.
Na pogrzeb pojechali tylko rodzice Leona. Trumny były zamknięte, ciał nie okazano rodzinom. Raisa pojechała na grób brata po kilku miesiącach, dopiero 1 listopada. Po śmierci brata było im bardzo ciężko, gospodarstwo było duże, 16 hektarów, pracowali rodzice i dwie starsze córki, najmłodsza jeszcze się uczyła, a brat miał zaledwie 9 lat. Jakiś czas potem Raisa dostała powołanie do SP, ale tym razem ojciec bardzo protestował przeciw zabraniu kolejnego dziecka i udało się ją wybronić. Michał Grzybek zmarł 9 lat po śmierci Leona.
Wiele lat potem, w 1984 roku Raisa, miała bardzo realistyczny sen - że ich dom rodzinny w Ostrowiu Północnym płonie. Na drugi dzień pojechali do Ostrowia - wszystko było w porządku. Równo tydzień później w środku nocy pożar wybuchł naprawdę, mieszkańcy domu zdążyli jedynie uciec przez okna, niczego z domu nie zabrali. W pożarze stracili wszystko - w tym rodzinne pamiątki, a wśród nich oprawione w ramki, wiszące na ścianie duże zdjęcie Leona.
Eugeniusz Olchowik, syn Raisy, potwierdza, że pogrzeb był państwowy. Rodzice Leona chcieli pochować syna w Ostrowiu Północnym, ale ponieważ pozostałe rodziny zgodziły się na pochówek w Oławie, nie dostali pozwolenia na przewiezienie jednej trumny na Podlasie, co najwyżej na cmentarz prawosławny we Wrocławiu. W tej sytuacji zgodzili się na wspólny pogrzeb w Oławie. Opowiadali również, że było dużo wieńców na pogrzebie, a także, że ksiądz był przy Władysławie Drudziu w szpitalu.
- Wybuch był bardzo silny - mówi Eugeniusz. - Ciała ofiar zostały zmasakrowane, szczątki mojego wuja zbierano po pobliskich drzewach. Pewna liczba chłopaków była poszkodowana, ale w lżejszym stopniu.
Jeden z rannych pochodził również z Ostrowia Północnego, po wyjściu ze szpitala wrócił do domu, założył rodzinę, mieszkał tam aż do śmierci. Niestety, nie udało się nawiązać kontaktu z wdową po nim ani z jego dziećmi.
Kazimierz
Rodzina Kazimierza Popławskiego w Usnarzu Górnym miała nieduże gospodarstwo, około 2,5 ha. Ojciec był krawcem. Kazimierz miał dwóch braci i trzy siostry, do Służby Polsce został wyznaczony przez sołtysa, prawdopodobnie na pół roku. Zbiórka do wyjazdu była wyznaczona w Sokółce, dokąd poszedł pieszo. Po wypadku rodzina otrzymała Krzyż Zasługi, który przekazała jako wotum do kościoła w Minkowcach, gdzie znajdował się do czasu remontu kościoła.

Stanisław
W Usnarzu Górnym mieszkał także Stanisław Borowski z rodzicami i licznym rodzeństwem. Ojciec Bronisław był kowalem, poza tym mieli 4 ha ziemi. Razem z synem pracowali przy odgruzowywaniu Warszawy aż do momentu, gdy Stanisław otrzymał powołanie do wojska. Wrócili do Usnarza, udało się zamienić służbę wojskową na Służbę Polsce. Siostra Stanisława - Maria Danilczuk, która miała wtedy 5 lat - zapamiętała tylko moment pożegnania z bratem, a także to, że na pogrzeb pojechał ojciec Bronisław, natomiast matka Władysława Borowska była na grobie syna w późniejszym terminie (być może na Wszystkich Świętych?). Niedługo po tragicznej śmierci Stanisława (rok lub dwa) rodzina wyjechała z Usnarza Górnego. Jakiś czas później Bronisław Borowski i jeszcze ktoś z pozostałych rodzin byli w Oławie, zastali grób w bardzo złym stanie. Poszli do sekretarza miejskiego PZPR z interwencją, w wyniku której grób miał być odnowiony (?) - tyle zapamiętała Maria z zasłyszanych rozmów (była wtedy jeszcze dzieckiem). Sama na grób brata pojechała kilka lat temu razem z siostrą. Rozmawiały z właścicielką kwiaciarni koło cmentarza i dowiedziały się, że w Oławie pamięta się o tym grobie, że opiekują się nim harcerze. Zostawiły wtedy pewną sumę pieniędzy, żeby o grób zadbać.

Władysława Borowska przy grobie syna Stanisława (lata 50.)
Zostało w pamięci
- Miałem wtedy 13 lat - wspomina oławianin Eugeniusz Chorostecki. - Razem z kolegami bawiliśmy się na tyłach ówczesnego Domu Kultury "Kolejarz" (dziś, po przebudowie, to Ośrodek Kultury). Była sobota - być może urwaliśmy się ze szkoły na wagary. W budynku tym mieściła się też Komenda Hufca Służby Polsce w Oławie. Moja starsza siostra przypomniała mi, że wpadłem do domu około południa - jak się wyraziła, "było już po dzwonieniu", czyli po godzinie dwunastej w południe, kiedy kościelne dzwony biją. Opowiadałem wtedy, że pan Sodomlak (chodził w mundurze - był strażakiem, a raczej strażnikiem straży przemysłowej) pogonił nas stamtąd do domu, powiedział, że mina na złomie wybuchła. Wraz z innymi ruszyliśmy w kierunku ul. 1 Maja, na wysokości kościółka Św. Rocha już sporo ludzi biegło, jechało rowerami, a my z nimi, aż do zbiegu ulic Kamiennej i 1 Maja.
Dalej ich nie wpuszczono, teren został zamknięty, chociaż niektórzy chłopcy przez tory dobiegli do małego dworca i rampy. Dalej droga prowadziła prosto na złom.
Na sam pogrzeb nie poszli, bo im to znajomy siostry, który był milicjantem, odradził.
- Ale po południu na cmentarz i tak przyszło mnóstwo ludzi - opowiada dalej Eugeniusz. - A tym księdzem, który był obecny na cmentarzu, to mógł być ksiądz Kutrowski, bo ksiądz Pilawski był już wtedy bardzo schorowany.
Mieczysław
Wspomnienia o swoim wujku Mieczysławie spisał Wiesław Mądrzyk. Brat jego matki, Mieczysław Hliwa był bardzo zadbanym, eleganckim brunetem, z wypielęgnowanym charakterystycznym wąsikiem. Przyjaźnił się z Jankiem Krzysztofem i Leszkiem Żydło. Jak pisze w swoich wspomnieniach Wiesław, "wujek zawsze lubił się modnie ubierać, razem z kolegami Jankiem i Leszkiem kupili sobie oficerki - szczyt marzeń ówczesnej młodzieży. Chodzili we trzech po Oławie zadając szyku. Młodzi, przystojni, bogaci, jak na tamte czasy. Te oficerki okazały się zgubą ówczesnych dandysów".
W siermiężnej powojennej rzeczywistości wyelegantowani młodzieńcy zwrócili na siebie uwagę funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.
- Któregoś dnia była zabawa - opowiada Wiesław - w sali na Lipowej, gdzie obecnie jest przedszkole. Szykowni jak zwykle Mietek, Janek i Leszek siedzieli na sali, a gdzieś w sąsiedztwie na murze był stary, namalowany wapnem, wyblakły napis "Chwała chłopcom z AK". Nagle na salę wpadli ubecy, nikogo nie sprawdzali, tylko tych trzech w oficerkach aresztowali, przewieźli do siedziby UB i zaczęły się przesłuchania. Najpierw zabrano im błyszczące oficerki, potem zaczęło się - który pisał, kto im zlecił, w jakiej organizacji i od kiedy są szpiegami.
Opisana przez Wiesława Mądrzyka historia skatowania trzech chłopaków bez powodu, to jeden z dramatycznych epizodów tamtych czasów. Na szczęście w końcu trafili przed sąd.

Jan Krzysztof i Mieczysław Hliwa w lśniących oficerkach
Sędzia Dulębowski okazał się człowiekiem i sędzią przyzwoitym - pisze Wiesław - co w tamtych strasznych czasach nie było normą, a wręcz był to akt niezwykłej cywilnej odwagi, by wydać wyrok nie po myśli UB. Po komunikacie "Proszę wstać, sąd idzie!", trzej obszarpańcy, zbici, sponiewierani, dalej siedzieli. Sędzia ponaglił - wstać!, a Mietek na to z ogromną determinacją - panie sędzio, nie możemy! Jedną z wielu tortur, jakich doznali, było bicie wyciorem w pięty. Gdy pokazali je sędziemu, ten zagryzł wargi, chwilę czytał akta i wydał wyrok - do domu, niewinni. Widać znał metody UB, Gestapo, NKWD. Chłopcy stracili oficerki, zęby, zdrowie, mieli odbite nerki - ale byli wolni.
O tej dramatycznej historii sprzed lat Wiesław usłyszał wprost od Mieczysława Hliwy i Leszka Żydło, którzy kiedyś przy jakimś spotkaniu zaczęli snuć wspomnienia o minionych czasach.
Jerzy Żydło, dużo młodszy brat Leszka, nie słyszał nigdy o tym, ale sam był wtedy w wieku przedszkolnym, mógł nie wiedzieć. Dziś nie ma już kogo zapytać, nie żyje żaden z trójki przyjaciół. Jeżeli jednak tak było, to całkiem możliwe, że w rezultacie tego właśnie zdarzenia Mietek dostał nakaz pracy w oławskim hufcu Służby Polsce. Pracował na złomie, starszy o siedem lat od junaków mógł być brygadzistą.
Była sobota 7 czerwca 1952 roku. Akurat mieli przerwę śniadaniową - opowiadał - gdy zobaczył, że grupka chłopaków siedzi wokół ogniska, a jeden majstruje przy niewybuchu, Mieczysław ostrzegał, by tego nie ruszać, bo wybuchnie. Brat Wiesława - Kazimierz Mądrzyk - zapamiętał opowieść wuja dokładniej i opowiedział dosadniej. Wujek jadł drugie śniadanie - opowiada - gdy usłyszał zza sterty złomu jakieś odgłosy. Z kanapką w ręce zajrzał tam i zobaczył grupkę podekscytowanych, chichoczących chłopaków skupionych wokół leżącej na ziemi metalowej kuli, wielkości sporej piłki, z wystającymi sztyftami. Jeden z tych sztyftów dymił. Krzyknął tylko: Spierdalać! - i chciał uskoczyć za stertę złomu. Nie zdążył. Potężny wybuch rozerwał dwóch chłopaków, kolejny zmarł po kilkudziesięciu minutach, a ostatni z czwórki zmarł po kilku godzinach w szpitalu. Było też kilku rannych.
Mieczysławowi wybuch bardzo poranił prawą nogę, miał w nią powbijane odłamki. Mocno zanieczyszczone rany nie goiły się, a nie było antybiotyków. Doktor Bienias musiał ją w końcu amputować w połowie łydki, bo wdało się zakażenie, potem konieczna była kolejna amputacja - powyżej kolana. Poza cierpieniem fizycznym Mietek przeżywał załamanie psychiczne: - Już nie będę tańczył, nie założę oficerek!
Chciał wyskoczyć oknem, by skończyć ze sobą.

Centrozłom Oława. W tym miejscu, gdzie wtedy doszło do tragedii, w dalszym ciągu działa skup złomu
*
Czas pomaga leczyć najgorsze rany. Mieczysław Hliwa, przez większość ówczesnych oławian znany i zapamiętany jako Pan Mieciu, zawsze elegancki, wręcz wymuskany, pracował przez lata w handlu. Nie zapomniał o swoich młodszych kolegach, w miejsce metalowego ogrodzenia i postumentu z tablicą nagrobną ufundował dwa podwójne nagrobki - to informacja nie do końca potwierdzona, ale wielce prawdopodobna. Na tablicach nagrobnych wypisano nazwiska ofiar, daty urodzenia i datę tragicznej śmierci. Dziś, po latach, inskrypcje na obydwu grobach trudno czasem odczytać, słońce, mróz, deszcz i wiatr stopniowo wymazują kolejne litery.
*
O czterech junakach z Podlasia pamiętają wciąż ich zaawansowane wiekiem siostry i dalsi krewni. Pamięć o nich trwa jeszcze wśród starszych oławian, ktoś ciągle stawia na ich grobach znicze - na grobach czterech nastolatków, którzy trafili do Oławy nie z własnej woli, bo według politycznych założeń mieli pełnić "Służbę Polsce", ale u progu życia, zbyt szybko i daleko od domu, znalazła ich śmierć.
autor: Grażyna Notz
(tekst ukazał się w „Gazecie Powiatowej” w maju 2024 roku)
*
Za pomoc w zebraniu informacji o tragedii sprzed lat składam podziękowanie wszystkim, którzy podzielili się ze mną swoją wiedzą i wspomnieniami, a także udostępnili fotografie z domowych archiwów.
Są to przede wszystkim siostry ofiar wybuchu - Leonarda Słoma (z d. Drudź), Maria Danilczuk (z d. Borowska), Raisa Olchowik (z d. Grzybek) z synem Eugeniuszem Olchowikiem, który był też bardzo aktywnym i skutecznym łącznikiem między Oławą a Podlasiem.
To również księża z podlaskich parafii, którzy wskazali mi pierwsze kontakty do rodzin ofiar.
To wreszcie mieszkańcy Oławy, dzięki którym udało się opowiedzieć okoliczności i przebieg tragedii.
Wszystkim, którzy pomogli przywrócić pamięć o Władku, Leonie, Staszku i Kaziku - jeszcze raz serdecznie dziękuję.
*
Ten i kilkanaście innych naszych najlepszych tekstów znajdziecie w kolejnym - piątym - tomie książki "INNI - ludzie powiatu oławskiego", którego promocja już 7 listopada w oławskim ratuszu. Szczegóły na plakacie niżej:








Napisz komentarz
Komentarze