- Z tym sylwestrem to jest taka historia - tłumaczy pan Lesław. - Organizowano wtedy takie zbiorowe "chińskie" śluby, po 10-15 par, ale nam to absolutnie nie odpowiadało. Kombinowaliśmy, jak z tego wyjść. Ksiądz się bardzo upierał przy tym ślubie zbiorowym. Dobra - mówimy - to niech będzie zbiorowy, ale my chcemy w sylwestra. I został w sylwestra. Byliśmy przed ołtarzem sami.
- Wesela jako takiego nie organizowaliśmy, było takie większe przyjęcie w domu na Rybackiej, ale i tak było wspaniale - mówi pani Zofia. - Ze czterdziestu gości.
Poznali się w ostatki 28 lutego 1971. Znali się z widzenia, ale zaiskrzyło dopiero w Klubie Spółdzielni Mieszkaniowej przy 1 Maja ("na schodkach, czyli na deptaku" - dziś już tego klubu nie ma).
- Zapadła decyzja, że będziemy chodzić razem, no i tak chodzimy do dziś - mówi pani Zosia. - Dobrze się wtedy bawiliśmy. Nie wiem, jak to wyszło, ale dobrze wyszło.
Po czterech latach zdecydowali się na ślub.
- Zosia nie powiedziała jednej rzeczy, bo ja już wcześniej znałem jej siostrę - dorzuca pan Leszek. - Jednym pociągiem dojeżdżaliśmy do Wrocławia do szkoły. Ona mieszkała wtedy na Rybackiej, ja na Różanej. To jest raz. Druga sprawa - połączyło nas harcerstwo. Dwa lata wcześniej byliśmy na tym samym zimowisku w Świeradowie, ale wtedy jeszcze nie zaiskrzyło. Potem to harcerstwo nas przez lata wiązało.
Oboje byli instruktorami ZHP, jeździli na wspólne obozy. Mają dwoje dzieci. Córkę Joannę z 1977 roku i syna Wojtka z 1980.
- Asia ma dwoje dzieci - wylicza pani Zosia. - Piotra (19 lat) i Marcina (niecałe 17 lat). Wojtek też ma dwóch chłopaków - Antka (11 lat) i Ignacego (9 lat). Wszyscy mieszkają w Oławie.
Pan Lesław przez lata związany był z PSS Społem w Oławie, obecnie znany jest ze współpracy z "Gazetą Powiatową", gdzie przybliża historię regionu - podobnie jak na spotkaniach Klubu Poszukiwaczy Zaginionej Historii Oławy.
Pani Zosia przez 9 lat pracowała w PKS na Polnej, potem przez 9 lat w Spółdzielni Wielobranżowej, następnie na 1 Maja przez 15 lat prowadziła sklep odzieżowy DUET.
Jak im się udało przeżyć w zgodzie te pół wieku?
- Dużo rozmawiamy ze sobą, a nasza rodzina jest bardzo związana emocjonalnie, my z dziećmi, a dzieci z nami - opowiada pani Zosia. - Duża też razem wyjeżdżamy. Dopóki dzieci nie zostały pełnoletnie, robiliśmy to wspólnie. I w góry, i nad morze. To wiąże.
Obecnie także bardzo często podróżują, ale już sami, bez dzieci.
- Nawet w drugi dzień świąt byliśmy na wycieczce w Bardzie, weszliśmy tam, gdzie ten krzyż stoi nad miastem - mówi pani Zosia. - Cały czas staramy się być aktywni, może więc dlatego też zdrowie nam dopisuje. Przez lata łączyła nas też fotografia. Leszek prowadził drużynę harcerską, a ja w tej drużynie pełniłam funkcję kronikarza. Jeszcze wtedy byłam panną. Takie historie i wspólne wyjazdy łączą. Potem, gdy już się przeprowadziliśmy do własnego domu, przez 10 lat mieliśmy w piwnicy ciemnię fotograficzną.
Co pani Zosi najbardziej podoba się w mężu?
- Jest przedsiębiorczy, z inicjatywą, dogadujemy się praktycznie na każdej płaszczyźnie, a to bardzo ważne. Czasami ja idę na kompromis, czasami on, ale to są takie malutkie kompromisy, bo dopasowaliśmy się niemal pod każdym względem. Naprawdę! I cały czas mi powtarza, że mnie kocha. Warto w to wierzyć!
A co takiego szczególnego w sobie ma pani Zosia?
- W czasach mojej młodości panowała taka opinia, że najlepszym materiałem na żonę jest dziewczyna z wielodzietnej rodziny - tłumaczy pan Leszek. - Z perspektywy czasu mogę to potwierdzić. Zosia miała sześcioro rodzeństwa. Tam dbało się o rodzinę, to ona była numerem jeden. Rodzina jest najważniejsza i tak było też w naszym małżeństwie od początku. Do tego Zosia jest gospodarna...
- I tolerancyjna... - dorzuca ze śmiechem pani Zosia.
- Tak, tak, i tolerancyjna - szybko uzupełnia pan Leszek.
Państwo Mazurowie obchodzą 50-lecie ślubu, ale... nie chcieli Medalu za Długoletnie Pożycie Małżeńskie, który przyznawany jest przez prezydenta RP. Dlaczego?
- To ja nie chciałem - przyznaje się pan Leszek. - Ostatnie wybory prezydenckie były nerwowe, padło wiele przykrych słów, nie chcieliśmy przenosić konfliktu na nasze wieloletnie znajomości...
Czego im życzyć z okazji jubileuszu?
- Dalszych lat takich samych, nic lepiej, nic gorzej. I zdrowia - mówi pani Zosia. - Leszek na pewno urodził się w czepku. Zaczynam podejrzewać, że i ja, bo niczego nam nie brakuje...
- Jest jeszcze jedna rzecz, która nam obydwojgu pomaga - dorzuca pan Leszek. - Zosia ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Wielu poznajemy dzięki niej. Wyjeżdżamy tylko we dwoje, ale już za chwilę kogoś poznajemy i jest nas więcej. Czasem takie kontakty utrzymujemy przez lata. I to z całej Polski.
- Prawda, że to ja generalnie nawiązuję kontakty i trzymam tę rodzinę, ale już moją mamę myśmy zawsze nazywali Corleone - mówi pani Zosia. - Z tego samego powodu. Bo miała pięć córek, ona była szósta. I zawsze rodzina trzymała się razem, czyli... jak mafia.
Wyjazdy państwa Mazurów to nie jest wakacyjne leżenie na plaży, bo zawsze dużo chodzą, jeżdżą, zwiedzają. Wciąż są ciekawi świata. Czy są jeszcze jakieś miejsca, gdzie chcieliby pojechać?
- Już nie - mówi pani Zosia. - Już się najeździliśmy.
- A ja tak - podsumowuje pan Leszek. - Zawsze mi się marzyło, że zabiorę Zosię do Sankt Petersburga, ale teraz to nie jest możliwe. Dzięki harcerstwu byłem dwa tygodnie w Leningradzie (dziś to właśnie Sankt Petersburg - red.) i zawsze chciałem Zosi go pokazać, ale to marzenie chyba już się nie spełni...
*
Burmistrz Oławy Tomasz Frischmann w imieniu swoim i mieszkańców złożył najserdeczniejsze życzenia, przekazał pamiątkowy grawerton i pogratulował pięknego jubileuszu.

Mają tyle wspólnych zdjęć, że nie jedną, a nie książki fotograficzne przygotowali sobie w prezencie z okazji 50-lecia ślubu























Napisz komentarz
Komentarze