Pani Stanisława jest sybiraczką, więc życia nie miała lekkiego. Przez lata była konduktorem, a potem kierownikiem pociągu w PKP, dziś jest emerytką.
- To było 22 grudnia ubiegłego roku, czyli tuż przed Bożym Narodzeniem - opowiada pani Stanisława. - Pojechałam z mężem do sklepu przy 3 Maja po świeże kwiaty. Nie zauważyłam, że tuż przed kasą numer 2 leżało winogrono. Poślizgnęłam się, a praktycznie zrobiłam szpagat jedną nogą. Gdybym jeszcze stanęła noskiem buta, to bym się zatrzymała na pięcie, ale to trafiło na piętę... To był taki szybki ślizg. Mięśnie tego nie wytrzymały i się pozrywały.
Miała krwiaki od pośladków do połowy uda. Poszła do lekarza, bo nie mogła spać z bólu. Zrobiła USG - okazało się, że mięśnie zerwane. Lekarz wypisał zastrzyki przeciwbólowe i antybiotyk, który sama sobie dawała w brzuch.
- Mniej więcej w tym samym czasie miałam zawał serca i kolejne święta, tym razem Wielkanoc, przeleżałam w szpitalu - mówi. - Pewnie za dużo było tych leków przeciwbólowych, a ja już byłam po operacji bajpasów.
Krótko mówiąc od ośmiu miesięcy pani Stanisława ma poważny problem, który nie może się skończyć. Nie mogła chodzić, trzeba było kupić chodzik. Do dziś porusza się tylko o kulach.
A ubezpieczenie?
Kierownictwo firmy, do której należy market, po wypadku zachowało się w porządku. Na miejscu sporządzono odpowiedni protokół, w którym czytamy, że "klientka poślizgnęła się na winogronie, poczuła ogromy ból, więc klienci pomogli jej wstać", a że sklep jest ubezpieczony od wypadków swoich klientów, sprawę przekazano do ubezpieczyciela. Do niego też zwróciła się pani Stanisława po odszkodowanie, ale Ergo Hestia wydała decyzję odmowną, bo - ich zdaniem - brak jest podstaw do stwierdzenia, że wypadek spowodowało zaniedbanie pracowników marketu.
- Pragniemy podkreślić, że obecność na podłodze pojedynczych winogron nie świadczy o braku staranności w utrzymaniu nawierzchni - czytamy w odpowiedzi z Ergo Hestii, jaką otrzymała pani Stanisława. Zdaniem ubezpieczyciela, sklep "pomimo zachowania staranności nie ma możliwości zapewnienia całkowitego bezpieczeństwa".
- Po takiej odpowiedzi poczułam się sponiewierana - mówi pani Stanisława. - Jakbym była śmieciem, nikomu niepotrzebnym. To oni są najważniejsi! A przecież wzięli pieniądze od sklepu, gdy się ubezpieczał, ale już wypłacić komuś niestety nie chcą. Ja tylko walczę o swoje. Przecież nie mogę normalnie chodzić, a jeszcze gorzej było, gdy musiałam się położyć czy skorzystać z toalety.
Napisała do "Interwencji", do Polsatu, zrobili materiał o tej sprawie, a teraz wciąż czeka na odszkodowanie. A jak nie, to idzie do sądu. Domaga się 10 tysięcy złotych odszkodowania.
- Dla takiej firmy nie nie jest dużo, a dla mnie jest, ale skoro jest trwały uszczerbek na zdrowiu, to chyba mi się należy - mówi pani Stanisława.
- Stanowisko jest takie, że sklep jakby nie ponosi winy - mówi oławski radca prawny Agnieszka Przybyła-Kotwicka, do której zwróciła się po pomoc pani Stanisława. - Mimo że z wypadku został sporządzony protokół i stanowisko sklepu jest pozytywne dla klientki, to niestety ubezpieczyciel zajął tutaj stanowisko negatywne. Musimy teraz podjąć decyzję, czy kierować sprawę do sądu. Jeżeli podłoga jest śliska, czy zabrudzona, to sklep powinien dać ostrzeżenie klientom, żeby zwrócili na to uwagę. Natomiast jeżeli takich ostrzeżeń nie ma, to też trudno oczekiwać, że ktoś, kto przychodzi zrobić zakupy, co chwilę będzie monitorował stan podłogi...
Cały tekst dostępny w wydaniu papierowym "Gazety Powiatowej" na terenie powiatu oławskiego
lub TUTAJ: https://www.egazety.pl/ryza/e-wydanie-gazeta-powiatowa-wiadomosci-olawskie.html
Napisz komentarz
Komentarze