- Mamy w tym roku rocznicę 55-lecia oławskich obozów w Lubiatowie i tak sobie myślę, co z tamtego pierwszego obozu zostało do dzisiaj. Na pewno nazwa Monte Casino - tak uczestnicy obozu do dziś nazywają jedną z najwyższych wydm w okolicy. Na pewno rozgrywanie olimpiady obozowej, budowa totemów, bo to wciąż się odbywa. No i... Marian Puszka, który był na tamtym pierwszym obozie. Jest i teraz, 55 lat później. Coś jeszcze?
- Chyba niewiele. Bo nawet ognisk, tych wielkich, już nie rozpalamy, bo nie wolno.
- A samo miejsce?
- Obecnie to jest chyba nasze czwarte miejsce tutaj, bo obóz był przesuwany. Był na początku lasu, przy samej wsi, kiedyś byliśmy w połowie drogi, potem bliżej obecnego pola namiotowego, a teraz - chyba od 1983 roku - tu, gdzie jesteśmy obecnie.
- I to się już nie zmieni? Bo co roku słyszę, że są wątpliwości, czy będzie zgoda.
- To już się nie powinno zmieniać, bo jesteśmy częściowo zabudowani - są zrobione toalety. Oczywiście nadleśnictwo nigdy nam tego miejsca nie da. Teraz jednak jest łatwiej niż wtedy, kiedy jechaliśmy po ostatnim turnusie do Oławy, nie wiedząc, czy za rok znów tu będziemy mogli być. I zastanawialiśmy się, czy nadleśniczy podpisze czy nie podpisze. Teraz, gdy kończymy obóz, przychodzi leśniczy, odbiera teren, podpisuje i jest OK. Już wiemy, że za rok znów możemy tu przyjechać.
- A sama idea obozów jest podobna? Jak by pan ją dzisiaj zdefiniował?
- Troszkę się zmieniła. Generalnie obóz jest potrzebny, aby kontynuować całoroczną pracę harcerzy w drużynach, ale w przypadku tzw. kolorowych, czyli niezrzeszonych, chodzi po prostu o zabranie naszych oławskich dzieci nad morze i oferowanie im dobrego wypoczynku, chociaż bywa tak, że po tym turnusie kolorowych niektóre dzieci idą do drużyny harcerskiej.
- W jakim stanie jest dziś oławskie harcerstwo?
- Jest słabiej, ponieważ nie ma kadry kształcącej, zwłaszcza tej wychowawczej. Nie ma chętnych. Młodzi studiują, więc nie mają na to czasu i nawet gdy wcześniej rozpoczną pracę z harcerzami, to po roku-dwóch, gdy idą na studia, kontakt z organizacją jest mniejszy. W sumie nie jest źle, nawet postała nowa drużyna turystyczno-wypoczynkowa, która przyjechała rowerami do Lubiatowa. Zanim Halina Luch została komendantem, bywało gorzej, a zainteresowanie harcerstwem zmniejszało się. Ona pociągnęła ludzi do pracy. Oczywiście jeszcze wcześniej było zupełnie inaczej, bo z nakazu nauczyciele byli drużynowymi i w szkołach obowiązkowo musiały powstawać drużyny harcerskie. Teraz nauczyciele w ogóle nie są drużynowymi. Gdybyśmy mieli więcej kadry, to i więcej dzieci mogłoby skorzystać z obozu w Lubiatowie, np. na tegorocznym pierwszym turnusie moglibyśmy przyjąć 30 uczestników więcej, ale... kadry zabrakło. To nasz największy problem. Wydaje mi się, że chodzi tu o sprawy finansowe, ale gdybyście chcieli więcej płacić kadrze, musielibyśmy podnieść cenę obozu, a tego nie chcemy.
- Wróćmy do tego pierwszego lubiatowskiego obozu sprzed 55 osób. Ile osób z ówczesnej kadry jeszcze żyje?
- Dwóch. Ja i Władysław Superson.
- Jak pan się znalazł na tym pierwszym obozie?
- Byłem harcerzem, jeździłem na wszystkie wcześniejsze obozy, może za wyjątkiem tego w Długopolu. To była naturalna droga. Wtedy byłem kronikarzem obozu.
- Jak pan go zapamiętał?
- Bardzo przyjemnie, było bardzo dużo drużyn. Kadra była wspaniała, byli też ci, którzy nas wspomagali - pan prezes Ostiadel, doktor Beździak ze szpitala potrafiła też zawsze coś przywieźć. Początkowo jeździli na obozy lekarze - Horbaczyńska, Drozdowa, Trojniakowa, Pomianowska, Krochmalniccy w dwójkę - teraz tego nie ma.
- Kto wskazał Oławie Lubiatowo?
- To miejsce wskazała nam Komenda Chorągwi ZHP w Lęborku. Pierwszy raz Staszek Sokołowski, Emilia Mazurowa i Włodzimierz Marciniak przyjechali na te ziemie, a komenda wskazała im Lubiatowo. Okazało się, że miejscowe nadleśnictwo nie miało z tym problemu, więc zostało Lubiatowo.
- Kto wybrał to konkretne miejsce pod ówczesny obóz?
- Marciniak zadecydował.
- I?
Napisz komentarz
Komentarze