Magdalena Ł. wraz z Karoliną P. są oskarżone o wtargnięcie na prywatną posesję, kradzież pas i znęcanie się nad nim. 7 listopada obszerne wyjaśnianie pierwszy raz przed sądem składała Magdalena Ł. (46 lat, sprzedawczyni z Wrocławia), która - jak mówiła - od dobrych 30 lat zajmuje się opieką i ratowaniem zwierząt. To właśnie ją Karolina P. poprosiła o pomoc przy tamtym feralnym interwencyjnym odbiorze psa z Ratowic. Podczas akcji pierwszy raz zobaczyły się w realu.
- Od Karoliny dowiedziałam się, że to miejsce, gdzie wchodzimy, to jest teren wspólny, coś jakby wspólnota mieszkań - mówiła Magdalena Ł. przed sądem, tłumacząc że z tego powodu nie miała oporu, aby tam wejść. - Próbowałyśmy odnaleźć właścicieli psa, ale ich nie było. Robiło się coraz zimniej, temperatura zbliżała się do zera, a przed nami był pies, który nie miał nawet schronienia, nie miał się gdzie położyć. Nie było nawet kawałka szmatki. Byłyśmy na miejscu jakieś 40 minut.
Oskarżona z wieloma szczegółami opisywała tragiczną sytuację psa z Ratowic.
- Pies był wychudzony, miał duże zaniki mięśni, wystawały mu żebra i kości miednicowe, a jestem hodowcą, więc potrafię to ocenić - mówiła. - Był w złym stanie, wyziębiony, trząsł się, na sobie miał kolczatkę spiętą trytytką, co świadczy o tym, że nie była ona od dłuższego czasu zdejmowana. Pies stał w błocie i w odchodach, musiał przebywać w takich warunkach długo, skoro został zmuszony do załatwiania się pod siebie, co nie jest naturalne. Jeden z sąsiadów powiedział nam, że pies był w taki sposób często uwiązany. Wydaje mi się, że był to ktoś z tego domu.
Na pytanie sądu, jak weszły za ogrodzenie, Magdalena Ł. odpowiedziała, że to Karolina przesunęła jedno z przęseł i tędy dostały się do środka: - Weszłyśmy tam z zamiarem odebrania tego psa. W mojej ocenie on cierpiał. Decyzję Karoliny oceniam jako słuszną, bo stan psa i warunków był zagrożeniem dla jego zdrowia, a nawet życia.
Po odebraniu zwierzęcia obie panie zawiozły go do hotelu dla zwierząt. Gdzie?
- Nie pamiętam dokładnie, nazwy miejscowości, gdzieś w pobliżu - odpowiadała Magdalena Ł. Jej zdaniem to, co mówi właścicielka psa, jest kłamstwem: - Oglądałam go dobrze, szwy były całkowicie zarośnięte. Opowiadanie, że ten pies musiał mieć ograniczony zakres ruchu z powodu jakiegoś zabiegu, jest kłamstwem.
Po odwiezieniu psa do hotelu rola Magdaleny Ł. się zakończyła. Wszystkim potem zajmowała się Karolina P.
Co dalej stało się z psem?
- Wiem, że został przewieziony do innego hotelu.
- Czy pani wie, gdzie przebywa obecnie? - dopytywał sąd.
- Nie.
- A czy to jest normalna praktyka, że po takiej interwencji nie wiadomo, gdzie zwierzę przebywa?
- Raczej nie.
Magdalena Ł. zapewniała, że gdyby uznała, że pies jest w niezłym stanie, nakłaniałaby Karolinę P. do tego, oby odstąpić od interwencji. W tej sytuacji tak jednak nie uznała, zwłaszcza że Karolina P. zapewniła ją, że teraz pies jest bezpieczny. To jej wystarczyło.
Dopytywana przez sąd, czy nie wzbudziło jej wątpliwości wchodzenie na czyjąś posesję bez właścicieli czy uprawnionych do tego służb, oskarżona odpowiedziała, że posesja nie sprawiała wrażenia prywatnej, a mieszkańcy się zgadzają na wejście - takie informacje miała od Karoliny P.
- Samo ogrodzenie nie mówi o tym, że to jest prywatna posesja - uzasadniała Magdalena Ł. - Nie miałam wrażenia, że wchodzę na taki teren.
Na pytanie pełnomocnika właścicieli psów, czy nie myślała o tym, aby przed interwencją jednak zawiadomić o niej jakieś służby, oskarżona odpowiedziała, że za stronę formalną odpowiadała prowadząca interwencję, czyli Karolina P, a nie ona.
Na pytanie jednego z obrońców oskarżona przyznała, że ma sobie do zarzucenia tylko jedno, że nie przyłożyła się do dopełnienia wszystkich formalności, do zachowania procedur: - Bardzo żałuję, że nie było przy tym weterynarza czy Policji.
Po wyczerpujących wyjaśnieniach Magdaleny Ł. gdy wydawało się, że proces zmierza do końca, obrońca Karoliny P. praktycznie zasypał sąd nowymi wnioskami dowodowymi.
Jest ich tak dożo, że wymienię tylko kilka.
Padł wniosek o wydanie kolejnej opinii biegłego, tym razem z zakresu psychologii zwierząt, czego obrona domagała się już wcześniej.
Kolejny wniosek był o zobowiązanie weterynaryjnego laboratorium diagnostycznego z Poznania i gabinetu weterynarii, gdzie był leczony pies, o przedłożenie pełnej dokumentacji medycznej psa.
Inny wniosek mówił o zwrócenie się do Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, by przedłożył dane meteorologiczne z dnia interwencji, a zwłaszcza wykaz temperatur i ilość opadów.
Następny wniosek mówił o zobowiązaniu właściciela psa do przedłożenia dokumentów dotyczących zakupu psa oraz jego książeczki zdrowia, a po uzyskaniu tych dokumentów o opinię biegłego z zakresu weterynarii na okoliczność stanu zdrowia psa.
Najciekawszy był wniosek dowodowy, którym mówił o raporcie detektywistycznym sprzed roku, z którego miałoby wynikać, że biegły profesor, który opiniował w tej sprawie, "wykazywał relacje z prokuratorem, który przygotowywał akt oskarżenia". - Mamy wątpliwości co do bezstronności biegłego, a zatem zachodzi obowiązek sporządzenia nowej opinii - dowodził obrońca Karoliny P.
Kolejny wniosek dotyczył ustalenia wartości psa, co miałoby znaczenie dla kwalifikacji czynu i ewentualnego wymiary kary. - Zwierzę bez rodowodu ma rynkową wartość zerową, jakkolwiek to zabrzmi - mówił obrońca, kwestionując ustaloną wartość psa podczas wcześniejszych rozpraw.
Obrońca zawnioskował też o przeprowadzenie bezpośredniej konfrontacji biegłych, którzy w tej sprawie - jego zdaniem - wydali dwie sprzeczne ze sobą opinię "w zakresie warunków bytowania psa".
Obrońca Magdaleny Ł. przychyliła się do wszystkich wniosków obrońcy Karoliny P. Oskarżona natomiast dowodziła, że poprzednia opinia biegłej jest "sprzeczna sama w sobie", bo "z jednej strony mówi, że było źle, ale zaraz dodaje, że skoro czasowo pies przebywał w domu, to nie jest źle".
- Biegła nie odniosła się też na przykład do kolczatki spiętej trytytką, co powodowało cierpienie zwierzęcia - mówiła Magdalena Ł. - Uważam, że biegła nie była tu obiektywna, bo kiedyś skradziono jej psa i teraz na potencjalnego sprawcę patrzy przez swój pryzmat.
Sędzia, prowadząca rozprawę, wyraźnie zdziwiona ilością nowych wniosków dowodowych, tłumaczyła, że przecież ten o powołanie biegłego z zakresu psychologii zwierząt został już częściowo uwzględniony, bo wcześniej powołano biegłego z zakresu dobrostanu zwierząt.
Oskarżyciel posiłkowy mecenas Jarosław Litwin wniósł o oddalenie wszystkich nowych wniosków jako zmierzających do przedłużenia postępowania. Jego klient, czyli właściciel psa przedstawił już całą dostępną mu dokumentację, a tej dotyczącej zakupu psa nie ma, bo nie ma obowiązku jej przechowywania.
Sąd oddalił się ten wniosek jako nieistotny dla rozstrzygnięcia i niemożliwy do przeprowadzenia bez dokumentów, a tych nie ma. Co do pozostałych wniosków sąd wypowie się dopiero w styczniu 2026 roku, bo do tego czasu rozprawa została odroczona.
Na koniec sąd uprzedził możliwości zmiany kwalifikacji prawnej czynu z "kradzieży" psa na "przywłaszczenie".
Cdn.
TU pisaliśmy więcej o sprawie:







Napisz komentarz
Komentarze