- Pani Mario, ile to już lat pracuje z dziećmi ze świetlicy środowiskowej "Opty" na osiedlu Fabrycznym?
- Jesienią 2000 roku powstał klub, ja zaczęłam 1 lutego 2001. Czyli 15 lat z dziećmi, młodzieżą, z dorosłymi też. Na początku mi nie pomagali, mieli do mnie pretensje, że młodzież stoi po klatkach, pije, przeklina. Pytałam - a rodzice gdzie?
- Jakie były początki klubu, jeszcze w budynku po dawnym kinie "Opty"?
- Młodzież była wtedy inna. Niektórzy pili, ćpali, ale mieli szacunek do ludzi. Czasy zaczęły się zmieniać, młodzi zaczęli dorastać, łobuzować, chodzić na ustawki, myśleli tylko o tym, żeby coś zniszczyć. Próbowałam aktywizować ich przez organizację imprez. Nigdy nie chciałam, aby "Opty" był placówką opiekuńczo-wychowawczą, tylko kulturalno-wychowawczą - chciałam włączać ich w różne działania.
- Pani robi więcej, bo dochodzi jeszcze rola socjoterapeutyczna...
- My to wszystko robimy, zajmujemy się dziećmi. Są sytuacje trudne, które musimy rozwiązywać, konflikty między dziećmi, nieraz związane z rodzinami, rodzicami, którzy przenoszą problemy na dzieci. Nieraz są problemy szkolne. Gabrysia głośno i aktywnie się do tego włącza. Mieliśmy pogadankę o dniu życzliwości i rozmawialiśmy o łagodności. Dzieci wskazały, że to pani Gabrysia jest łagodna, a ja surowa.
- Pani surowa? Pamiętam, że dzieci mówiły do pani "ciociu"...
- Cały czas mówią - i te duże, i te małe. Ja rzadko się denerwuję na dzieci, ale jestem tą ostateczną instancją, jeśli trzeba podjąć trudną decyzję o ukaraniu kogoś.
- A ile ich przychodzi do klubu? - Dziennie 40-50 dzieci. To stała liczba, ale dzieci się zmieniają.
Rozmawia Monika Gałuszka-Sucharska
Cały wywiad możecie przeczytać w papierowym wydaniu "GP-WO", dostępnym również w wersji elektronicznej: eGazety.pl
Napisz komentarz
Komentarze