Plakaty były wielkości A3. W większości wszystkie zostały zaklejone przez kandydatów różnych opcji (...) Gdy zwróciłam uwagę jednemu z panów na facebooku - przyjechał i zdjął. Po nim przyszły następne. Jutro ktoś z was może potrzebować konkretnej grupy krwi. Przez to, że plakat został zaklejony dawca się nie dowie o akcji. Krwiodawcy piszą, że wystarczyło pomyśleć i przeczytać. No właśnie - pomyśleć. To nie takie proste, gdy pęd ku zaszczytom bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, i co tu dużo mówić - przyzwoitością. Co tam akcja krwiodawstwa, czy inna akcja społeczna, co tam film w kinie, co tam spektakl teatralny... gdy ktoś chce dostać się do Sejmu, niewiele jest go w stanie powstrzymać. Plakaty, to obok ulotek, najbardziej znany sposób przekonywania wyborców. Tego, czy i jaki mają wpływ na ostateczny wynik wyborczy, nie da się przewidzieć. Nie wyobrażam sobie jednak, że ktoś podejmuje decyzję pod wpływem tego czy innego plakatu. Skarżą się nasi czytelnicy i użytkownicy Facebooka, że klej od plakatów niszczy drzewa, a zwisające płachty szpecą przestrzeń publiczną, że inwazja wyborczej makulatury ich denerwuje i męczy.
O plakatowych wojnach kandydatów piszemy właściwie przy okazji każdych wyborów. Jeden przykrywa drugiego, drugi trzeciego i nikt nad tym nie panuje. Nic dziwnego, jeżeli ma się do zaoferowania tylko plakaty. Z drugiej strony, mamy materiały wyborcze, którego nikogo nie przysłaniają i nie zalepiają. Trwa kampania, nic dziwnego. Często są niszczone w sposób bezpardonowy. Podobno są wyrazem sprzeciwu wobec rządzącej klasy politycznej. Nie rozumiem takiego myślenia, które sprowadza życie społeczne do nieustającej pyskówki. Śmiem twierdzić, że lepiej, żeby politycy reklamowali się tam, gdzie mogą - w miejscach do tego przeznaczonych, a nie na każdym płocie, drzewie, słupie, szybie... W imieniu organizatorów imprez i akcji innych niż polityczne, apeluję - nie zaklejajcie nam całego świata!
Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze