(piszemy o tym TUTAJ). Najwyraźniej jednak sami członkowie Stanowicko-Marcinkowickiego Stowarzyszenia Mieszkańców nie wierzą w spełnienie ultimatum, jakie postawili władzom gminy, skoro już szykują uzasadnienie do inicjatywy przeprowadzenia referendum. I słusznie, że nie wierzą, bo oni też przegięli, żądając uchwały w sprawie natychmiastowego odwołania wójta, co prawnie nie jest możliwe. No, ale niefortunne sformułowanie ultimatum nie zmienia skali zarzutów, jakie stowarzyszenie stawia gminnej władzy. I dobrze. Ma do tego prawo. Także do referendum, które może być prawdziwym świętem lokalnej demokracji. Bo to ja, to mój głos ponownie zadecyduje o dalszym losie wójta i radnych. Podoba mi się taki układ - zostaje. Wprost przeciwnie - odchodzi. Proste?
A jeśli nawet nic się nie zmieni, to samo zorganizowanie referendum może potrząsnąć nieco zastaną gminną rzeczywistością, w której jeden urzędnik wie, że drugi popełnia przestępstwo, ale w życiu pierwszy nie zgłosi tego na policję. Dlaczego? Bo przecież jest taki ludzki. Bo to swój. Bo nie jest kapusiem. Bo przecież za chwilę to samo może spotkać jego. Itd.
Można krytykować działalność SMSM, a nawet trzeba, bo popełniają błędy, bo przeginają, ale cenne jest samo istnienie kolejnej instytucji, patrzącej władzy na ręce. Mam nadzieję, że w wyniku takiej albo innej, ale generalnie coraz większej społecznej kontroli urzędników, nie będzie dochodziło już więcej do sytuacji, gdy wójt wie, że nauczyciel gminnej szkoły posługuje się sfałszowanym dyplomem licencjackim, ale... nikomu tego nie zgłasza.
Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze