Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 8 maja 2024 19:04
Reklama BMM
Reklama
Reklama
News will be here

Irek robi cuda w Afryce. Ma kilka słów do mieszkańców Oławy. VIDEO

W ubiegłym roku pisaliśmy o niezwykłej inicjatywie Irka Markowskiego, który ratuje mieszkańców Afryki. W miejscach, gdzie największym marzeniem jest dostęp do wody, z własnych pieniędzy buduje studnie. Ale to nie wszystko - szczególnie pomaga też potrzebującym maluchom, budując domy dziecka. To niezwykła postać, która powinna być inspiracją dla ludzi, którzy chcą zrobić coś dobrego, ale wciąż się wahają. Historia Irka pokazuje, że jeśli uwierzy się, że można skutecznie pomagać i zrobi się pierwszy krok, później dzieją się niesamowite rzeczy. Ekipa dobrych ludzi wspierających cel Irka jest coraz większa. Możesz do nich dołączyć

W tej chwili Irek znów jest w Afryce i realizuje kolejny projekt. Przy okazji nagrał specjalne VIDEO dla mieszkańców Oławy!

IREK pomaga w AFRYCE

Irek chce zrobić jak najwięcej, dlatego założył Fundację Kapnij Dla Afryki, dzięki temu tę akcję mogą wspierać inni. 

- W początkowym okresie chciałem we własnym zakresie, co trzy miesiące budować studnię dla lokalnej społeczności, jednak będąc tam na miejscu zrozumiałem że trzeba działać więcej i szybciej - pisze Irek na stronie internetowej https://kapnijdlaafryki.pl/ Tutaj chodzi nie tylko o budowanie studni, tym ludziom trzeba dać nadzieję. Muszą wiedzieć i czuć że ktoś o nich walczy. Duże organizacje skupiają się na ogromnych przedsięwzięciach – ja chcę docierać tam gdzie tej pomocy nie ma. W tym kraju niestety będzie tylko gorzej. Przyrost naturalny jest duży i przekracza w znacznej mierze liczbę powstających miejsc pracy. Do 2100 r liczba ludzi w Afryce może wynieść 4 mld. a dodatkowo zmiany klimatyczne obniżą spadek produkcji żywności. Będą zachodziły zjawiska pustynnienia znacznych obszarów rolnych, przez co wzrośnie niedobór żywności a ludzie zaczną walczyć o zasoby wody i ziemi uprawnej.

Zrozumiałem, że zakładając fundację „Kapnij dla Afryki”, dzięki wsparciu darczyńców, pomożemy większej ilości bezradnych osób. Od stycznia 2020 r będę realizował kolejne projekty w taki krajach jak Kenia, Uganda i Rwanda. Niezależnie od zebranych środków przez fundację, część projektów nadal będę realizował z własnych funduszy.

PONIŻEJ PRZYPOMINAMY ROZMOWĘ, którą przeprowadziliśmy z IRKIEM MARKOWSKIM ROK TEMU.

Irek Markowski to niespokojny duch, cały czas musi działać, coś robić. Kiedyś grał w trzech rockowych kapelach, nurkował, jeździł motocyklem po świecie, miał wiele pasji. Teraz pomaga mieszkańcom Afryki, buduje studnie, domy dziecka i mówi, że to nie koniec. Wszystko finansuje z własnej kieszeni. Z niezwykłym mieszkańcem Marcinkowic rozmawia Agnieszka Herba

- Co musi się stać, by nagle człowiek zmienił wszystko i poleciał do Afryki?

-  Pierwszy raz byłem tam 8 lat temu jako typowy turysta. Chodziłem po plaży, jeździłem na safari, raz, drugi, potem trzeci... Na pierwszym wyjeździe poznałem Sadiego, i jemu zacząłem pomagać, to była drobna pomoc, na początek 100 dolarów, dobudowałem mu przybudówkę, bo mieszkał z rodziną w domku 4x4 metry kwadratowe...

- Dlaczego Sadi? Co sprawiło, że od niego pan zaczął?

- Jak wyjeżdżałem pierwszy raz, to Afryki nie znałem. Wszedłem na forum, poczytałem trochę i ludzie zaczęli pisać, że jak chcecie wycieczki, to nie przez firmę, tylko bierzecie miejscowych, którzy są tam na plaży, a najciekawszym człowiekiem jest Sadi, on jest najlepszy. Poszedłem na plażę i pytam "gdzie jest Sadi?" Jakiś koleś podleciał i mówi, że to on jest Sadi, ale patrzę i nagle biegnie wysoki i chudy jak diabli facet, zaczyna wszystkich rozpychać i krzyczeć "to ja jestem prawdziwy Sadi". No i zaczęliśmy rozmawiać, pojechaliśmy na wycieczkę, polubiliśmy się. Potem poznałem jego rodzinę, pojechaliśmy też do domu dziecka, który później co roku odwiedzałem. Po trzech latach przerwały się moje wyjazdy, trochę mnie tam nie było, w miedzyczasie się rozwiodłem, zostałem sam z dzieckiem. I  po tym czasie - to były lata 2014-2015 - znów zacząłem się kontaktować z Sadim telefonicznie. Potem się urwało i zaczęło ponownie w marcu 2019. Wtedy zmarł mój tato...

- To był powód do podjęcia odważnych zmian?

- Historia związana z moim ojcem to podstawa tego wszystkiego. 12 lat temu próbowałem mu pomóc, zabrałem go wtedy z Ełku (rodzinne miasto Irka przyp. red.), gdzie cieli go kawałek po kawałku, miał stopę cukrzycową i był w takim stanie, że już nie chciał żyć. Załatwiłem więc lekarzy we Wrocławiu, wyrwałem go z Ełku, na własną odpowiedzialność wypisałem ze szpitala. Był w takim stanie, że mógł umrzeć mi w trakcie podróży, a jechaliśmy 12 godzin. Ale dojechaliśmy na SOR do Wrocławia, gdzie już czekał lekarz. To był znany chirurg, wszystko było zaplanowane. Obcięli mu nogę w odpowiednim miejscu i jakoś po tym doszedł do siebie. Gdybym nie podjął tego kroku, to jestem pewien, że on by wtedy umarł. Przestał już przyjmować posiłki, miał dosyć, bo w Ełku przeszedł trzy zabiegi cięcia i psychicznie się poddał, bo nogę cieli kawałek po kawałku, a było coraz gorzej. Trzymało go przy życiu tylko to, że powiedziałem "tato wytrzymaj, ja coś załatwię, uratuję cię". Zdążyłem w ostatniej chwili, dosłownie. We Wrocławiu powiedzieli od razu, w którym miejscu trzeba uciąć nogę, aby to zatrzymać. Ucieszył, poczuł nagle, że wreszcie ktoś wie, o co chodzi. W Ełku wyglądało to tak, jakby nie wiedzieli co robią. We Wrocławiu musiał trzy dni poleżeć zanim zrobili zabieg, był tak wycieńczony, najpierw musieli go wzmocnić. Amputowali mu nogę i po tym mieszkał ze mną 3 miesiące, załatwiłem mu rehabilitację, doszedł do siebie, więc wrócił do Ełku... I w 2018 roku zacząłem do niego bardzo intensywnie jeździć, bo wyczułem, że coś się znów dzieje. Byłem 12 razy w ciągu roku. W grudniu 2018 roku zobaczyłem, że w drugiej nodze czarnieje mu palec, już wiedziałem, że coś jest nie tak! W styczniu przyjechałem ponownie i zobaczyłem, że jest coraz gorzej. Rodzice twierdzili, że lekarz naczyniowiec kazał smarować palec maścią, i powiedział, że nic takiego się nie dzieje. Zobaczyłem, że to poważna sprawa, wyglądało na martwicę. Dogadałem się z Jakubem Wilczyńskim, kariologiem z Oławy, który powiedział od razu "Irek dawaj ojca, nie ma czasu". Załatwiliśmy naczyniowca w Szpitalu Wojskowym we Wrocławiu i ponownie zabrałem tatę z Ełku, znów była ta sama historia. W szpitalu stwierdzili, że palec odpadnie, ale nie trzeba całej nogi ciąć, natomiast stan ojca jest na tyle poważny, że trzeba załatwić internistę. Przywieźliśmy ojca do szpitala w Oławie. I powiedziałem mu "tato ja ci pomogę, uratuję cię jak wtedy". Obiecałem mu na wszystkie sposoby, że pomogę, żeby się nie bał, że wszystko będzie dobrze, że na pewno go uratuję, że nie umrze. Tylko... on już był w naprawdę złym stanie, miał bardzo mało żelaza w organizmie, przestał kontaktować. Leżał 5 dni w szpitalu w Oławie i zmarł. Byłem w strasznym szoku, bo w stu procentach byłem przekonany, że go uratuję, przecież tak mu obiecałem. Lekarz zobaczył jego wyniki i powiedział, że ojciec już był za bardzo wycieńczony. Okazało się, że kiedy wiozłem go tu z Ełku, był już na granicy życia, gdybym go nie wziął wtedy do auta, to na pewno zmarłby tam. Niestety na ratunek było już za późno. Załatwiłem kremację w Oławie, zawiozłem go w urnie do Ełku...

- Obiecał pan ojcu, że go uratuje. Nie udało się, to nie dawało panu spokoju. Dlatego wyjechał pan, aby ratować innych?

- Już na pogrzebie powiedziałem, że muszę coś natychmiast ze sobą zrobić, bo nie dam rady tego udźwignąć. To mną tąpnęło totalnie. I w pierwszy dzień po powrocie z pogrzebu zadzwoniłem do Sadiego, powiedziałem "kupuję dziś bilet i przylatuje do ciebie". Wiedziałem, że tu nie wytrzymam. Chciałem stąd uciec. Pojechałem do Sadiego na 10 dni i stwierdziłem, że chce mu pomóc dobudować lepiankę, chcę się czymś zająć. Nie pomogłem ojcu, to pomogę jemu w życiu.

- Dlaczego tak daleko pan szukał osoby, której można pomóc, tutaj jest tak wielu potrzebujących?

- Miałem dosyć takiej pomocy, bo zacząłem współpracować z Caritasem w Marcinkowicach, wysyłałem im pieniądze, jabłka, i ta pani, z którą współpracowałem powiedziała mi: "porobiłam paczki, zaczęłam jeździć i rozdawać je po wioskach, a tam 20-letni kolesie po prostu leżą bez pracy i nic nie robią, rzucili się do mnie z pretensjami, że tak mało im przywiozłam". Jak to usłyszałem stwierdziłem, że nie będą na takich ludzi wydawał pieniędzy. Już wiedziałem, że chce pomagać inaczej. Chciałem zrobić coś prawdziwego, coś mocniejszego, coś co chciałem widzieć namacalnie. Chciałem mieć pewność, że ten mój pieniądz w 100 procentach komuś pomoże, a tutaj jeżeli nawet ktoś ma bardzo ciężką sytuację, jeżeli dziecko jest bardzo chore, to w Polsce zawsze ktoś pomoże, tutaj nikt nie umiera ze względu na brak wody czy jedzenia. A tam umierają ludzie codziennie, bo nie mają wody. Stykam się z tym cały czas. Tam problemy są zupełnie inne. Wysyłałem pieniądze nawet na trumnę do Kenii, bo tam nie mieli nawet 10 dolarów, żeby tę trumnę kupić. W Polsce większości ciężko nawet zrozumieć, że ktoś może umrzeć przez brak wody... Ludzie piszą na forach "jadę do Kenii, ile wziąć długopisów, książek, zeszytów i słodyczy?" Zacznę chyba powoli uświadamiać innych, że tam wystarczy wziąć jednego dolara, dwa dolary, a nie długopisy. Dać te pieniądze kobiecie, która idzie z dzieckiem. Nie bać się tego. Tam nikt nie przepija kasy i nie przepala. Oczywiście są też zdegenerowani kolesie, tak jak i u nas. Ale najprostsza i najlepsza rzecz, to po prostu dawać pieniądze, drobne.

- Poleciał pan do Sadiego, pomógł mu, ale na tym się nie skończyło...

- Po tym jak pomogłem powiększyć jego lepiankę, pojechaliśmy do jego mamy do buszu i powiedziała mi, że idzie do szpitala, bo nogi jej zupełnie wysiadły. Okazało się, że ta starsza, schorowana kobieta codziennie idzie 7 lub 10 kilometrów po wodę. Ja tego na początku nie rozumiałem i nie widziałem, bo byłem w Afryce na wakacjach, typowo turystycznie. A okazuje się, że ci wszyscy ludzie, żyjący z dala od głównych dróg codziennie idą tak wiele kilometrów, aby zdobyć wodę i albo trafiają do bajora zanieczyszczonego, a potem chorują na dur brzuszny, albo płacą za wodę. Za dolara mają 10 litrów. Czasami są ludzie, którzy pomogą, są też studnie ręczne, ale duża ich część jest nieczynnych. Sadi mówi, że dużo jest sytuacji, w których ludzie mają pojedyncze strzały, czyli raz coś zrobią, pomogą, ale już nigdy nie wracają. A przecież te studnie trzeba serwisować, bo się psują. A miejscowi nie mają na to pieniędzy, a tym bardziej sprzętu. Jak usłyszałem historię mamy Sadiego, powiedziałem jej "ja do ciebie przyjeżdżam za trzy tygodnie i buduje ci studnię!" Wróciłem do Polski, ogarnąłem swoje sprawy, bo mam firmy tutaj i za trzy tygodnie byłem już w Kenii, zacząłem budować pierwszą studnię.

- Co pan czuł, kiedy zaczął realizować ten pomysł?

- To było mocne. Moje serce widziało, że jak dam wodę, to naprawdę ci ludzie są niesamowicie wdzięczni, bo dzięki temu przeżyją kolejny dzień. Chciałem, aby nie było takich sytuacji, jak miał Sadi, kiedy jego synek napił się wody z kałuży i ledwo go uratowali. Wysłałem wtedy pieniądze, żeby go przetransportowali do Mombasy i tam trafił do pół prywatnej placówki, tydzień leżał pod kroplówką, był bardzo chory. Gdyby nie mieli tych pieniędzy na leczenie, to ten trzyletni chłopiec nie przeżyłby. Dlatego teraz się tak cholernie cieszę, i zupełnie inaczej patrzę na wodę, piję ją z szacunkiem.

- Uratował Pan tego chłopca, to wiele znaczyło dla Pana psychiki, duszy? Ojca nie udało się wyrwać śmierci, ale tego chłopca już tak...

- To dało mi ogromnego kopa. I jak zaczęliśmy budować studnie numer 1, to trzeba było to jakoś zareklamować, zamontować tablicę upamiętniającą. Powiedziałem, że ta studnia to nie jest moje dzieło, że wszystko zaczęło się po śmierci ojca, dlatego nazwałem ją po ojcu "Ryszard 1". Od tej pory każdy projekt nazywam Ryszard, dodaje tylko kolejne numery. W tej chwili powstaje już czwarta studnia i dom dziecka... Pierwszą studnię zaczęliśmy robić na działce mamy Sadiego, i tam postanowiliśmy, że oprócz studni będzie cały ogród. W ciągu trzech miesięcy z siana zrobiliśmy oazę, trafiłem na bardzo sumiennego człowieka, pracowitego. Dziś są tam już kurczaki, które można sprzedawać. Dałem im niezależność. Jeżeli nie daj Boże coś mi się stanie i już nigdy mnie u nich nie będzie, to już dostali start w życiu, bo mają wodę, solary, kurczaki, warzywa. Sadi jest w stanie za to przeżyć z całą rodziną. On sprzedaje innym za grosze te warzywa, i za nieduże pieniądze kurczaki. Tak jak normalnie kurczak tam kosztuje 4 dolary, to miejscowym Sadi będzie sprzedawał za 2,5 dolara, żeby im też pomóc. Ja nie tylko chce robić wodę dla Afryki i wykładać kasę. Chcę, aby to, co im dam pracowało na siebie. Będziemy zakładać takie poletka, dawać ludziom pracę, czyli będą uprawiali kurczaki, warzywa i będą tam nadzorcy, którzy będą to utrzymywali i sprzedawali produkty.

Najważniejsze w tym wszystkim, żeby coś zrobić i cały czas się tym opiekować. A nie dać jednorazową pomoc. Wyjechałem z Kenii w maju, potem wróciłem i od razu zacząłem robić drugą studnię w jeszcze trudniejszym terenie i jak ją kończyłem, to już zaraz chciałem robić trzecią. Wiedziałem, że na tym się nie skończy, ale nie chciałem zakładać żadnej fundacji, bo mi się to źle kojarzy, tak jak i innym ludziom. Wszystko finansuje z własnych pieniędzy. Zobaczyłem jednak, że jest tego tyle, że oczywiście nadal będę wykładał swoje pieniądze, ale żeby zrobić jeszcze więcej, to tylko pozostało założenie fundacji. Zrobiłem to, ale na stronie www wytłuściłem, że jest to wolontariat. W statusie jest wpisane wprost, że ani ja ani rada, że nikt nie ma prawa pobrać złotówki z fundacji, jest na czerwono zaznaczone, że robimy stuprocentowy wolontariat. Nikt nie bierze nic na własne wydatki związane z wyjazdami itd. Nazbierałem już 60 tysięcy. Leży na koncie fundacji, z czego 30  tys. zł. wpłaciła moja spółka, żeby jakoś zacząć. Latam samolotami, mam zabukowane hotele, ale wszystko z własnej gotówki, nie biorę nic z konta fundacji.

- Na pomoc dla mieszkańców Afryki przeznacza pan spore pieniądze. Same bilety lotnicze kosztują. Mówi pan, że wszystko finansuje z własnej kieszeni, ale skąd pan bierze te pieniądze?

- Mam trzy duże spółki w Polsce, które wykonują instalacje na halach logistycznych. Mam firmę od 10 lat i na dzisiaj mamy około dwudziestu kilku milionów obrotów rocznie, jestem prezesem firmy. Jak rozwiodłem się z pierwszą żoną, to musiałem nauczyć się żyć z dzieckiem i moja firma musiała przez ten czas samodzielnie funkcjonować. Przez kilka lat zrobiłem taką strukturę w moich spółkach, gdzie mam kilkadziesiąt osób zatrudnionych, i mogłem sobie pozwolić, że praktycznie rok nie byłem na żadnej budowie, bo nie musiałem być. To wszystko na mnie pracuje, całe biuro, budowy, to po prostu funkcjonuje. Zaufałem ludziom, dałem odpowiednie narzędzia, zrobiłem krok najważniejszy - dałem im udziały. Oni są częścią firmy, zostali w to ubrani, bo daję im ileś procent udziałów i ci ludzie inaczej patrzą na swoją pracę. Ja już tyle nie potrzebuję, mój poziom tego, co osiągnąłem jest wystarczający. Mógłbym rozwinąć firmę i robić sto milionów obrotów, dwieście, ale nie potrzebuję tego. Taka siostra Teresa powiedziała mi, "człowiek jest tyle wart, ile może dać siebie innym". To słowa Jana Pawła II. Jestem średnio wierzący, ale bardzo podziwiam mądrych ludzi i powiem szczerze, że ponad rok temu określiłem sobie linię - zabezpieczyłem rodzinę, swoje finanse itd. Resztą chcę dzielić się z innymi. Wcześniej co trzy lata wymieniałem samochody na nowe, mam motory, mam wszystko, ale w pewnym momencie powiedziałem "po co mi to" i teraz postanowiłem, kończą mi się leasingi, nie wymieniam żadnych samochodów. Będę jeździł tymi, które mam po 10 lat. Nie chce jachtu, chociaż mógłbym kupić, nie chce kolejnego samochodu, chociaż mógłbym kupić, powiedziałem nie! Nie chce, bo to mnie zniszczy. Zabraknie mi kasy, aby pomagać, to jeden motor sprzedam. Po prostu zatrzymałem się w zdobywaniu kolejnych dóbr, bo chcę wybudować jak najwięcej i dlatego co miesiąc jestem w Afryce. Teraz budowaliśmy trzecią studnię i trafiliśmy na najtrudniejsze miejsce, gdzie zmienia się klimat, jest o wiele cieplej. Tam jest bajoro, które za moment wyschnie. Był taki dzień, że jechaliśmy i wzdłuż drogi, szła malutka struga wody, wokół tylko pełno błota. Zobaczyłem dziecko, jak wybierało z tego błota ostatnią kałużę i po prostu nie wytrzymałem i  powiedziałem musimy mieć tutaj wodę.

- Trudno było?

- Wierciliśmy do 80 metrów i wreszcie się udało. Teraz ci ludzie mają wodę, są przeszczęśliwi. Tam mają kościół, szkołę, byli bez wody, bez prądu, bez niczego. Pomalowaliśmy tę szkołę, kościół. Daliśmy im najważniejsze - studnię.

- Duży zapas dobra Pan już zrobił. I widać, że mocno Pan się od tego uzależnił. Chyba nie ma szans na odwyk?

- Nie. To jest to samo, co zrobił słynny Sam Childers (kiedyś członek gangu motocyklowego, w pewnym momencie nawrócił się, założył fundację Angels of East Africa i całkowicie poświęcił się ratowaniu dzieci z niespokojnych regionów Afryki, to człowiek legenda, powstał o nim film "Kaznodzieja z karabinem" przyp. red.) To jest potężna postać i niezwykła historia. To co zrobił jest niesamowite. On uratował około 1500 dzieci, jego ta Afryka tak wciągnęła, że wydał na pomoc wszystkie pieniądze. Wszystko sprzedał, zastawił dom, wszystko co miał, ale cały czas jeździł do Sudanu Południowego i przerzucał dzieci przez granicę do Ugandy (bo tam powstała placówka dla tych uratowanych). On do dzisiaj jest tam Bogiem. Czekam na spotkanie z nim, on już wie co robię, wie, że istnieję. To jest mój wzór. Pokazuje, że można oddać całego siebie innym, a materialnemu światu powiedzieć stop. Ja już wiem, że dla siebie więcej nie chcę. Tyle, co mam mi wystarczy, resztą chcę się dzielić. Dla ludzi, którzy osiągnęli coś finansowo 1 procent to jest nic, a dla tych z Afryki to jest marzenie, nieosiągalne. Dla nas jest to trochę, dla nich wszystko! (Tydzień po przeprowadzeniu tego wywiadu Irek spotkał się ze swoim idolem. Wysłał mi zdjęcie i podpisał "Jestem szczęśliwy. Spotkałem się z Samem Childersem w Ugandzie. Do lipca budujemy tam pierwszą moją studnię!)

- Na stronie fundacji "Kapnij dla Afryki" można zobaczyć zdjęcia, na których widać, że nie tylko buduje pan studnie...

- Pojawił się kolejny pomysł, aby wziąć pod opiekę trochę dzieci, bo nie tylko chodzi o to, aby wozić jedzenie czy dawać wodę. Chcę wziąć pod opiekę dzieci, które będę żywił, leczył i którym będę płacił za edukację. Znalazłem taką grupkę, to jedenaścioro dzieci. Założyłem firmę w grudniu w Kenii i kupiłem ziemię z lokalnym człowiekiem, bo inaczej nie można by było zabezpieczyć się przed sprzedażą. Jest normalna spółka, zaczęliśmy budować kompleks budynków pod sierociniec, ale na razie nam zabroniono kontaktu z tymi dziećmi, bo lokalni zadzwonili do urzędnika, że kręci się biały człowiek. Sadi został wezwany do urzędu do głównego szefa, który opiekuje się dziećmi. Powiedział mu, żeby więcej ten biały człowiek się nie pojawiał. Sadi tłumaczył, że chcemy wybudować im dom, żeby nie żyli na klepisku. Urzędnik tłumaczył, że tu przyjeżdżają Amerykanie, Włosi, Niemcy, Francuzi, budują sierocińce, zostawiają to i znikają, a potrzeba pomocy jest stała. Dzieci są szarpane. Po drugie jest  niebezpieczeństwo, że ktoś przyjeżdża i chce wykorzystać je seksualnie. Może też wykraść je ze względu na handel narządami. Mama Sadiego błagała urzędnika, aby uwierzył, że ja naprawdę chce pomóc. Ten urzędnik ma przyjechać i zobaczyć sytuację, ocenić, będziemy załatwiali formalności powoli. Jak wybudujemy, zaprosimy urzędników i pokażemy im, że mam firmę w Kenii,  która ma w statucie budowę sierocińców, mam fundację, chcemy im to udowodnić.

- Ludzie, którym pan pomaga dziękowali wiele razy, ale ostatnio wysyłał pan wiadomości ze zdjęciami dzieci, które trzymają kartki z podziękowaniami i napisał, że czegoś takiego się nie spodziewał.

- Była taka rodzina, którą poznałem jak budowałem drugą studnię.Trafiłem na slamsy, oni żyli na klepisku, ale byli zadbani: mąż, żona, dwie córeczki, synek. Dałem im prezenty. To było bardzo miłe spotkanie, ale za drugim razem już nie miałem czasu do nich pojechać, więc przekazałem im pieniądze na szkołę. I na drugi dzień przyszedł do mnie człowiek, który powiedział, że gdy przekazał córkom, że Irek dał pieniądze na szkołę, to one zaczęły skakać, krzyczeć hurra, tak się cieszyły. One bardzo chcą się uczyć, wysłali mi później zdjęcia z tymi kartkami, na których te dzieci napisały, że dziękują. Popłakałem się...

- Prosty gest, a tak pana zaskoczył?

- Takie sytuacje bardzo mnie ruszają, chociaż ja od tego uciekam. Nie oczekuję takich podziękowań. Nie robię zdjęć, jak kupuję mnóstwo jedzenia, posiłków, nie robię zdjęć z otwarcia studni, a tam jest jedna wielka celebracja tego, dla nich to jest cudo. Nigdy nie robię zdjęć jak spożywają te kupione posiłki. Dla mnie to jest katastrofa, jakbym zaczął robić takie zdjęcia. Oczywiście z darami robię, szczególnie dla tych osób, które to przekazały, żeby widzieli tę radość. Ja mam taki obraz w głowie: jak miałem 6 lat i do Ełku przyjeżdżali Niemcy, i oni nam rzucali gumy na ziemię i robili wtedy zdjęcia. Ja leciałem jak głupi, brałem te gumy i się cieszyłem, a oni to fotografowali, mam do dziś uraz. Dlatego innym nie robię zdjęć w podobnej sytuacji, nie chcę żeby czuli to samo, co ja wtedy. Chcę, żeby czuli, że dostali pomoc, a nie że ja robię z tego kolejną wizytówkę czy show. Czasami jest potrzebne małe show, ale w innym wymiarze, po to, żeby poruszyć innych ludzi.

- Pan już się czuje w Afryce jak w domu?

- Traktują mnie tam z wielkim szacunkiem, dzieci nie potrafią jeszcze wymówić mojego imienia, dlatego jak mnie widzą, to krzyczą Erik a nie Irek, ale nie mówią już do mnie "muzungu" (biały człowiek przyp. red.) Nie traktują mnie tak, jak większości. Dużo dzieci widzi mnie, od razu wołają. że Erik przyjechał. Zacząłem uczyć się ich języka, po to, aby mi bardziej zaufali. Doceniają to.

- Pochodzi pan z drugiego końca Polski, dlaczego na miejsce do życia wybrał pan Marcinkowice?

 - Jestem z Ełku, tam się urodziłem. Ale jestem niespokojną duszą, bo już od 8 klasy podstawówki podróżowałem. Wziąłem plecak i pojechałem z bratem do Sopotu. Od dziecka mnie nosiło. Potem 8 lat jeździłem autostopem po Europie. W międzyczasie zakładałem kapele, miałem jedną rockową, drugą, trzecią, zawsze byłem liderem tych grup, grałem na gitarze i zawsze gdzieś coś organizowałem. Jak skończyłem szkoły, poszedłem na politechnikę w Białymstoku, skończyłem inżynierię środowiska, i pracowałem w dziale kosztorysowym. Trzy tygodnie tak posiedziałem i pomyślałem: co ja robię ze swoim życiem... Co to jest?! Robię jakieś kosztorysy! To nie dla mnie!Ale żeby nie robić przykrości mamie, to poszedłem do WKU i zgłosiłem się, że jestem chętny do wojska, wysłali do miejsca pracy zawiadomienie, że mam iść do wojska... I dzięki temu wyrwałem się od tej pracy. Trzy miesiące byłem na szkółce w Poznaniu, potem w Orzyszu. Po tym pomyślałem, że muszę coś jeszcze zrobić. To poleciałem do Londynu, mama pytała, po co i gdzie? Odpowiedziałem, że muszę coś zrobić z życiem. Matka stwierdziła, że ma tam koleżankę. Pojechałem, zatrzymali mnie na bramkach. Mówiłem, że mam przy sobie Biblię i będę zwiedzał kościoły, podałem ten telefon do tej znajomej mamy. I ona powiedziała, że przyjeżdża córka koleżanki... I oni zrobili wielkie oczy, jak córka?! Cały wieczór mnie przepytywali. Zadzwoniłem do tej kobiety, wszystko wytłumaczyłem i ona jeszcze raz zadzwoniła, sprostowała, że chodzi o syna koleżanki, a nie o córkę. To był koniec stycznia, wypuścili mnie koło północy, musiałem sobie znaleźć autobus itd. Wcześniej poznałem dziewczynę, która podała mi numer i powiedziała, że żyje u Cyganów. Zdzwoniłem, przyjechali po mnie, popracowałem tam trzy miesiące, ale dostałem przepuklinę, bo pracowałem bardzo ciężkimi młotami pneumatycznymi. Wróciłem po tej przygodzie i z wujkiem, który ma firmę podobną, do tej  którą prowadzę teraz, pojechałem na targi instalacyjne i tam poznałem ludzi z Wrocławia, a całe życie marzyłem, żeby tam mieszkać. Od małego marzyłem, żeby żyć na Dolnym Śląsku. Miałem ciocię w Oławie i często tu bywałem. Poznałem na targach ludzi z Wrocławia, później zadzwonili do mnie, że zaczyna działać duża instalacyjna i chcą ze mną porozmawiać. Jechałem na to spotkanie 12 godzin pociągiem, a rozmawiałem godzinę.  Myślałem, że na tym się skończy, ale zadzwonili i powiedzieli, że chcą współpracować. Dali mi jako młodemu człowiekowi do nadzorowania ogromny, bardzo poważny kontrakt. To była dla mnie wielka szansą, którą wykorzystałem. Dałem z siebie wszystko. Później założyłem swoją firmę i w 2006 zamieszkałem w Marcinkowicach.

 - Czy tą pomocą dla Afryki odkupuje pan swoje dawne winy?

- Nigdy w życiu nie chciałem nikogo skrzywdzić. Nigdy nie miałem z nikim jakiegoś większego zatargu. Ludzie chyba czują ode mnie ciepło i lgną do mnie. Ja po prostu w życiu nie mogę iść tą drogą, którą idą wszyscy, dlatego robię coś innego. Opisuje mnie motto "Na rozwidleniu dróg gdym stanął, wybrałem tę mniej uczęszczaną". To jest odpowiedź.

- Czy teraz może pan powiedzieć, że jest pan szczęśliwy?

- Jestem spełniony. Nigdy w życiu jeszcze nie byłem tak szczęśliwy. bo mogę realizować coś o czym marzę, co jest praktycznie niemożliwe w dzisiejszym życiu. Idę jak burza, wybudowałem w ciągu pół roku trzy studnie i boję się zatrzymać, bo człowiek zawsze może ostygnąć. Mam część serca w Afryce, jak tam po prostu muszę być. Oczywiście mam tu rodzinę, kocham ich, oni mnie bardzo wspomagają.

- Żona nie próbuje pana trochę opanować w tej szalonej akcji pomocy?

- Moja obecna żona przeżyła bardzo dużo, była w niezwykle trudnej sytuacji, ale dałem jej wtedy ogromne wsparcie. Ona teraz, widząc co robię i kiedy na przykład słyszy, że za trzy tygodnie znów jadę, to mówi "cudownie, że pomagasz dalej, jesteś niesamowitym człowiekiem, jedź". Ona sama kupuje rzeczy, zbiera też od innych i pakuje je dla tych dzieci. Jak poznaliśmy się, to powiedzieliśmy sobie, że mamy swoje różne historie, które już przeżyliśmy i nie chcemy być małżeństwem, ale w momencie kiedy przyszły dla niej te najgorsze chwile, to powiedziałem, że chcę, żeby została moją żoną, po to, żeby to przetrwała to, co najgorsze, żeby wiedziała, że będę przy niej. Poczułem, że to jest to i poprosiłem, żeby została moją żoną.  Wiedziałem, że ją to wzmocni, dałem jej zapewnienie i siłę do pokonania trudności. I wiem, że to był odpowiedni krok. Więc teraz jak ona słyszy, że jadę pomagać do Kenii czy Rwandy, to po prostu mnie pakuje, nie pyta o pieniądze, nie mówi, że może byśmy kupili lepszy dom za to. Nie. Ona wszystko by sprzedała, żeby oddać to tym potrzebującym. Trafiłem po prostu na taką samą osobę jak ja.

- Odbiera to pan tak, że los chyba panu podziękował w ten sposób, za to co pan robi?

- To jest niesamowite... Mam wspaniałą rodzinę, wszystko co robię, dzieje się dzięki ich ogromnemu wsparciu. Jestem za to ogromnie wdzięczny.

- Co nasi mieszkańcy mogą zrobić dla Afryki?

- Najprostsza rzecz to na stronie fundacji jest numer konta, wystarczą niewielkie datki.

Kolega z Ełku stworzył  hasło "Kapnij dla Afryki", ja też próbowałem zacząłem  używać słów typu "podarować, dać", a on mówi "Irek to są hasła dla koncernów, a ty jesteś prosty facet  w jeansach i czapeczce i masz taki być. Dlatego jest "kapnij", po prostu i po troszeczku, bo właśnie w tym jest cała idea. Nie trzeba wiele, żeby pomóc! Można na przykład przywozić rzeczy do mnie, bo ja cały czas wożę do Afryki prezenty. Mojego bagażu jest może 4 kilogramy, a reszta to zawsze 20 kilogramów jedzenia, słodyczy, ciuchów itd. Na stronie internetowej www.kapnijdlaafryki.pl jest też mój numer telefonu.

 

(AH)


Studnia "Ryszard nr 1" powstała 80 km na północ od Mombasy w maju 2019 r. - Wykonaliśmy odwiert na 40 m w ciągu zaledwie 6 dni - mówi Irek. - Zamontowaliśmy pompę głębinową zasilaną przez agregat oraz zamontowaliśmy zbiornik na 10 000 litrów. Ogrodziliśmy cały teren, na którym już są uprawiane warzywa oraz hodowane kurczaki. Ze studni korzystają ludzie z pobliskich wiosek oraz dzieci ze szkoły zlokalizowanej w odległości 300 metrów od naszego projektu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Rajd koguta 16.03.2021 03:55
Hiiiii

mgid.com, 649292, DIRECT, d4c29acad76ce94f lijit.com, 349013, DIRECT, fafdf38b16bf6b2b lijit.com, 349013-eb, DIRECT, fafdf38b16bf6b2b openx.com, 538959099, RESELLER, 6a698e2ec38604c6 appnexus.com, 1019, RESELLER, f5ab79cb980f11d1 improvedigital.com, 1944, RESELLER rubiconproject.com, 9655, RESELLER, 0bfd66d529a55807 Xapads.com, 145030, RESELLER google.com, pub-3990748024667386, DIRECT, f08c47fec0942fa0 Pubmatic.com, 162882, RESELLER, 5d62403b186f2ace video.unrulymedia.com, 524101463, RESELLER, 29bc7d05d309e1bc lijit.com, 224984, DIRECT, fafdf38b16bf6b2b Pubmatic.com, 163319, RESELLER, 5d62403b186f2ace adyoulike.com, a15d06368952401cd3310203631cb18b, RESELLER rubiconproject.com, 20736, RESELLER, 0bfd66d529a55807 pubmatic.com, 160925, RESELLER, 5d62403b186f2ace onetag.com, 7a07370227fc000, RESELLER lijit.com, 408376, RESELLER, fafdf38b16bf6b2b spotim.market, sp_AYL2022, RESELLER, 077e5f709d15bdbb smartadserver.com, 4144, RESELLER nativo.com, 5848, RESELLER, 59521ca7cc5e9fee smartadserver.com, 4577, RESELLER, 060d053dcf45cbf3 appnexus.com, 13099, RESELLER pubmatic.com, 161593, RESELLER, 5d62403b186f2ace rubiconproject.com, 11006, RESELLER, 0bfd66d529a55807 onetag.com, 7cd9d7c7c13ff36, DIRECT ssp.e-volution.ai, AJxF6R4a9M6CaTvK, RESELLER rubiconproject.com, 16824, RESELLER, 0bfd66d529a55807 adform.com, 2664, RESELLER, 9f5210a2f0999e32 appnexus.com, 11879, RESELLER, f5ab79cb980f11d1 appnexus.com, 15825, RESELLER, f5ab79cb980f11d1 [Kopiuj]
ReklamaOdszkodowania
KOMENTARZE
Autor komentarza: Wdccvvbbbbbbbbbb. VvTreść komentarza: Jak ludzie wybrali tak mająData dodania komentarza: 08.05.2024, 18:19Źródło komentarza: W Oławie bez zmian. Wciąż rządzą PiS i BBSAutor komentarza: Jaja w biały dzieńTreść komentarza: A ten znak pochylony koło tego domu ( widać na foto) to już jest mistrzostwo świata . Owinięty streczem leży już prawie na glebieData dodania komentarza: 08.05.2024, 17:20Źródło komentarza: Dziura w drodze pod domem, więc ściany pękająAutor komentarza: OŁAWIAKTreść komentarza: Tragedia , dalej beton , namaszczony burmistrz przez Franka kilka lat temu +niby ta przybudówka w roli PIS!. Śmiech na sali , czyli dalej betonu ciąg dalszy i basta!Data dodania komentarza: 08.05.2024, 17:19Źródło komentarza: W Oławie bez zmian. Wciąż rządzą PiS i BBSAutor komentarza: GośćTreść komentarza: PiS nie rządzi bo nie ma nikogo poza przewodniczącym rady, jakie to rządzenie ?Data dodania komentarza: 08.05.2024, 13:26Źródło komentarza: W Oławie bez zmian. Wciąż rządzą PiS i BBSAutor komentarza: OlawiankaTreść komentarza: A co ty za bzdury piszesz,zwykły mieszkaniec nie ma obowiązku wiedzieć gdzie ma pisać o stanie dróg.Olawa ,ma gospodarza -burmistrza i on ma obowiązek dbać o wszystko co dzieje się w Oławie.Data dodania komentarza: 08.05.2024, 12:50Źródło komentarza: Dziura w drodze pod domem, więc ściany pękająAutor komentarza: geniuszeTreść komentarza: Czyli drogę wojewódzką, a może by tak przeznaczyć te środki na budowę i remont dróg miejskich, a na drogę wojewódzką pozyskać środki z budżetu województwa?Data dodania komentarza: 08.05.2024, 12:47Źródło komentarza: Miasto sprzedało działkę za ponad 6 mln zł
Reklama
NAPISZ DO NAS!

Jeśli masz interesujący temat, który możemy poruszyć lub byłeś(aś) świadkiem ważnego zdarzenia - napisz do nas. Podaj w treści swój adres e-mail lub numer telefonu. Jeżeli formularz Ci nie wystarcza - skontaktuj się z nami.

Reklama