- Nie liczyliśmy, ale na pewno już jako stowarzyszenie w ponad 10. Wcześniej też korzystano z naszych możliwości, ale nie zamykamy się tylko na akcje poszukiwawcze. Pomagamy też w innych, np. przy pożarach. Dzięki kamerom termowizyjnym nasze drony są w stanie wykryć podwyższoną temperaturę w budynku albo transformatorze, nim ten jeszcze na dobre zacznie się palić. Przy pomocy drona możemy też stwierdzić, czy to jedyne źródło ognia w palącym się już budynku. Bywa tak, że w jednym miejscu ogień jest już tak duży, że widać go gołym okiem i strażacy wiedzą, gdzie gasić, ale zdarza się, że pali się też w innej części tego samego budynku, tylko ogień jest jeszcze tak mały, że go nie widać. Dron wyczuwa jednak podwyższoną temperaturę w danym miejscu i dzięki temu można zadysponować dodatkowe siły w dane miejsce, nim ogień rozprzestrzeni się na dobre. Tak było np. przy pożarze pałacu w Jelczu-Laskowicach. Dzięki obrazowi z dronów było wiadomo, gdzie jest większy ogień i gdzie należy przerzucić większe siły. Dzięki temu, że dron widzi z góry, mamy też podgląd na to, co dzieje się dookoła miejsca pożaru i możemy stwierdzić, czy nie wymaga to interwencji. Drony, które mamy na wyposażeniu, pozwalają dostrzec np. zająca z wysokości ponad 80 metrów w odległości 200 metrów, więc cóż dopiero człowieka.
- Można go znaleźć w każdym miejscu?
- Nie, chociaż wiele osób tak myśli. Dron nie widzi tego, co jest pod wodą, niestety. Nie widzi też tego, co jest w gęstym lesie i tego, co kryje się w budynkach. Wbrew temu, co pokazują często w filmach, dron nie widzi przez ściany. Jeżeli osoba zaginiona stoi w lesie na polanie albo w mało zalesionej przestrzeni, czyli gdy idzie, to dron ją znajdzie. Jeżeli ukryje się w gęstych zaroślach, bardzo trudno ją dostrzec. Tak samo z budynkami - jeżeli chociaż kawałek takiej osoby wystaje z budynku, to dron ją wykryje. Gdy jest w środku, jest to niemożliwe. Chyba, że wiemy, że dana osoba jest albo może być w budynku, wówczas można tam skierować drona, który wlatuje do środka i pokaże nam obraz ze środka na zasadzie tradycyjnej kamery. Trudno jest też znaleźć osoby zaginione latem. Wtedy różne rzeczy się nagrzewają, kamienie, budynki, ale też rzeka czy piasek, więc emitują podwyższoną temperaturę i poszukiwanie wymaga większej precyzji i dodatkowego sprzętu, np. quadów, którymi można pojechać ze sprzętem w niedostępny dla zwykłego samochodu teren.
- Dużo pochwał od samorządowców, m.in. na sesji Rady Miejskiej w Oławie, zebraliście za udział w akcji powodziowej we wrześniu minionego roku. Szybkość i dokładność waszych działań pozwoliła zweryfikować wiele fake newsów.
- To prawda, bo mimo pewnych ograniczeń, jakie mają drony, pozwalają one na szybkie działanie i prześwietlenie terenu nawet nocą. Powódź była jedną z najbardziej męczących akcji, w jakiej dotychczas braliśmy udział, bo nie wiadomo było, kiedy to wszystko się zakończy i pracowaliśmy praktycznie cały czas bez odpoczynku. Zgłoszeń było bardzo dużo i tych prawdziwych, i fake newsów, ale ta akcja dała nam też największe możliwości pokazania się, pokazania naszych możliwości oraz umiejętności i dowiodła, jak bardzo jesteśmy potrzebni. Dlatego też naszym marzeniem jest mobilny punkt dowodzenia, czyli samochód typu bus, wyposażony w monitor, komputery, drukarki, ładowarki do dronów, mobilny internet, którym będziemy mogli wraz ze sprzętem jechać na akcję poszukiwawczą, i z którego będziemy mogli ją prowadzić razem z policją. Taki samochód bardzo ułatwiłby nam zadanie, bo moglibyśmy jechać tam wszyscy razem wraz ze sprzętem, nie musielibyśmy prosić strażaków o prąd z agregatów, by naładować drony, a takie sytuacje się zdarzają i - co najważniejsze - byłoby to miejsce dowodzenia, gdzie wszyscy, w tym dowodząca akcją policja, mogłaby na miejscu monitorować przebieg działań. Dzięki temu unikniemy też problemów wynikających z braku zasięgu internetu, co często bardzo utrudnia prowadzenie akcji. Tak było np. przy powodzi w okolicach Marcinkowic. Sieci były bardzo przeciążone, mieliśmy problemy z internetem i nie mogliśmy podjąć akcji. Tymczasem obok byli strażacy, którzy mieli Starlinka, czyli internet satelitowy, który działał bez zarzutu, więc - nie wnikając w szczegóły - taki odpowiednio wyposażony bus byłby dużym ułatwieniem i pomocą.
- Jaki jest koszt takiego samochodu wraz z wyposażeniem?
- Używany kosztuje około 150 tys. zł. Nowy dużo więcej, ale nowy nie jest konieczny. Obecnie, niestety, nie mamy pieniędzy na zakup nawet używanego samochodu, mamy jednak nadzieję, że przy pomocy lokalnych samorządów uda się go kupić z korzyścią dla ogółu. Nie dla nas, ale np. na stan Starostwa Powiatowego, które mogłoby nam ten samochód użyczać do udziału w akcjach. Taki samochód naprawdę bardzo ułatwiłby zadanie, prywatnymi samochodami nie wszędzie się da dojechać i nie mają one potrzebnego wyposażenia. Cały sprzęt czy specjalistyczne ubrania, jakie mamy obecnie, jest nasza prywatną własnością. Wszystko kupiliśmy i kupujemy za własne pieniądze. To spore wydatki. Dla zobrazowania - jedna bateria do jednego drona kosztuje około 2 tys. zł a podczas jednego lotu wykorzystujemy dwie takie baterie jednocześnie. Jasne, nikt nam nie kazał. To była nasza decyzja, ale działamy na rzecz lokalnej społeczności, więc fajnie by było, gdyby od czasu do czasu ktoś nam zasponsorował np. specjalistyczne ubrania czy sprzęt. Nie oczekujemy zapłaty za to, co robimy, ale pomoc przy prowadzeniu działalności jest mile widziana, zwłaszcza że nowe technologie bardzo ułatwiają i pomagają, a niestety zagrożeń jest coraz więcej i coraz więcej osób potrzebuje pomocy.
- Jesteście jedyną tego typu grupą w okolicy?
- Tak. Kolejna najbliższa jednostka dronowa jest na Śląsku.
- Jak oceniacie ten rok swojej działalności?
- Na pewno nie żałujemy że założyliśmy stowarzyszenie, ale mało jeszcze zrobiliśmy. Nie mówimy o liczbie akcji, bo to nie od nas zależy i oby zaginionych było jak najmniej, ale chcielibyśmy działać więcej. Nie tylko pomagamy w akcjach, ale też uczestniczymy w różnego rodzaju pokazach, szkoleniach, jeździmy do szkół i pokazujemy, na czym polega nasza działalność, bierzemy udział w potyczkach mundurowych, uczestniczymy w zawodach czy treningach. Zabezpieczamy też lokalne imprezy we wszystkich gminach naszego powiatu, pokazujemy się tam, gdzie to możliwe, by zaznajomić ludzi, bo dla wielu ludzi dron to nadal coś interesującego i nieznanego.
- Skąd nazwa MEVA?
- (śmiech) Bo wymyśliliśmy ją nad morzem. A tak poważnie, to skrót od Mission-ready Emergency Visual Assistance czyli Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza specjalizująca się w akcjach poszukiwawczych osób na terenie całego kraju i za granicą. Tworzą ją specjaliści z zakresu Bezzałogowych Statków Powietrznych, gotowi do działania w każdych warunkach.
- Czego życzyć wam na kolejne lata działalności?
- Samochodu. (śmiech). Rozwoju sprzętowego, szkoleń, by móc się rozwijać i jeszcze lepiej pomagać. Wsparcia, bo to wszystko jest bardzo drogie i już dzisiaj sporo nas to kosztuje, a mamy ograniczone możliwości finansowe - same składki członkowskie to za mało. Wierzymy też, że znajdzie się więcej takich wariatów jak my, którzy zechcą działać w naszym stowarzyszeniu. Zapraszamy.
- Na początku zapytałam was, co to jest Meva, a teraz powiedzcie, kto ją tworzy.
- Zarząd, czyli: Szymon Śliwa - prezes, Dawid Woźniakiewicz - wiceprezes i Patryk Miszczak - sekretarz oraz Renata, Michał, Marta, Kuba, Grzegorz i Patryk.







Napisz komentarz
Komentarze