- Zanim się spotkałyście, miałyście już rozwinięte swoje życie społeczne i zawodowe, ze sporymi sukcesami. Spróbujcie same o sobie powiedzieć parę słów.
A: - U mnie zawodowo to szkoła językowa od lat, natomiast od 14 roku życia jestem lokalną aktywistką. "Młodzi u Siebie", Instytut Edukacji Społecznej, Przegląd Filmów Niezależnych Alternative, później networkingi biznesowe, "Aktywne Oławianki" przez wiele lat.
- To teraz o Tobie, Małgorzato.
M: - Jestem urzędniczką i działaczką. Zawsze czułam, że jestem w stanie pewne rzeczy zorganizować, a możliwość mojego pokazania się wyszła przy Alicji i piknikach. Zaraz potem po wybuchu wojny w Ukrainie. Na szybko trzeba było zrobić koncerty, w to wszystko weszłam i poszło. Potem była organizacja miejsc dla Ukraińców, współpraca z Fundacją Ukraina, szybkie zakupy - pamiętam dzień, w którym miałam do wydania 120 tys. zł i wszystko dobrze wydałam, zaopatrzyłam Ukraińców w potrzebne rzeczy. Od tego się zaczęło. Potem były jarmarki i okazało się, że umiem to robić, umiem zapraszać ludzi, a moje pomysły wypaliły. Okazało się, że potrafię rozmawiać na przykład ze szkołą muzyczną, która nagle po wielu latach wyszła z koncertami na oławski Rynek, a wcześniej tego nie robiła.
- Jesteście obie silnymi osobowościami, macie swoje własne światy, każda ma w nich wiele dokonań, a jednak jakoś połączyłyście siły dla Oławskich Niedziel. Co się stało? I jak?
M: - Alicję pamiętam z TVN. W jakimś programie była pokazana laska, która pięknie odremontowała sobie w Rynku mieszkanie, w starej kamienicy. Kurde, myślę, laska z Oławy, na pewno będą ją kiedyś znała, bo wtedy nie znałam. Minęło parę lat i pojawiły się pikniki "Aktywnych Oławianek"...
A: - Wcześniej był jeszcze Strajk Kobiet.
M: - Tak, tak. Śpiewałyśmy na Rynku piosenki, ja z flagami...
A: - Kilka dziewczyn wtedy się poznało. Tu głębokie ukłony dla wielu z nich, bo naprawdę potrafiłyśmy się wtedy zorganizować bez względu na to, która była z której partii czy z jakiego środowiska. Dziewczyny się zgrały pięknie i do tego w pandemii, gdy było bardzo dużo obostrzeń. Byłam bardzo dumna z tego, że zorganizowałyśmy wszystko bezpiecznie. W tym też pomagała Gosia i tam się lepiej poznałyśmy, przybiłyśmy piątki.
- Czyli docierałyście się latami i nagle pojawiły się Oławskie Niedziele. Czyj to był pomysł?
A: - To była ewolucja sobotnich pikników, które organizowałam z "Aktywnymi Oławiankami". Gdy zakończyłam z nimi współpracę, miałam chwilę ciszy i regeneracji, ale Małgosia już wierciła mi śrubę: "No weź, dawaj, robimy coś!".
M: - Bo mi tego brakowało.
A: - Mówiła: "Masz wszystko co trzeba, ożywimy Rynek, zróbmy to!".
M: - W lipcu ubiegłego roku chciałyśmy spróbować, jak to nam pójdzie. Potem była druga i trzecia impreza. Stwierdziłyśmy, że fajnie to wygląda i warto by to wprowadzić na stałe.
A: - W październiku złożyłyśmy do burmistrza projekt na następny rok, że chcemy regularnie, co miesiąc, organizować Oławskie Niedziele - Święto Przedsiębiorczości. Z terminarzem, z konkretami, z liczbami, z masą listów polecających nas. No i z moim ulubionym zdaniem, że "gdybyśmy miały badać Oławę, to byśmy przebadały całe miasto w dwa tygodnie".
M: - Już tłumaczę. To było po pierwszej z Niedziel zdrowotnych, w których udało nam się przebadać naprawdę wiele osób.
A: - Konkrety? Proszę bardzo. Podczas dwóch Niedziel, przez osiem godzin przebadałyśmy 4 tysiące oławian. Już teraz zapowiadamy kolejne z serii zdrowotnych Niedziel, bo tegoroczny październik i przyszłoroczny marzec znów będą o zdrowiu.
- Co było pierwotnym celem Oławskich Niedziel i na ile ten cel udało Wam się osiągnąć?
M: - Każda Niedziela miała swój pomysł. Jak mówiła Alicja, chodziło o przedsiębiorczość, lokalny biznes, wsparcie tego wszystkiego.
A: - To miał być taki katalizator.
M: - Ja z kolei mam swój świat warsztatów, edukacji, czyli pokazanie, że nie musimy siedzieć w domu, nie musimy jeździć do Wrocławia, mamy fantastycznych ludzi tu na miejscu, świetne grupy. Gdy przychodzą nasi wystawcy, jest pewien podział - zawsze mówimy, że to jest ta część przedsiębiorcza, czyli wystawcy i rzemieślnicy, a ja to są te wszystkie sprawy edukacyjne. I to się fajnie przeplata.
A: - Cel został szybko osiągnięty. Okazało się, że ludzie chcą współpracować, na Niedzielach pojawiają się instytucje, takie jak sanepid, urzędy, policja. My jesteśmy katalizatorem zmian i dajemy możliwość wszystkim na pokazanie się, dajemy im przestrzeń, a oni - jak się okazuje - mają świetne własne pomysły. I to działa. Zawsze mówmy, że nasze serce bije dla Oławy. Chciałabym, aby tym sercem była Oławska Niedziela, podczas której pokazujemy tętniące życiem miasto.
- Czy możecie wskazać jakiś jeden moment, kiedy odczułyście prawdziwą satysfakcję z tego, co robicie?
A: - To trudne pytanie, bo takich momentów było wiele. Choćby ostatnia nasza wizyta w Urzędzie Marszałkowskim. Zawsze się śmiejemy z różnych komentarzy w internecie, w których czasem czytamy na przykład, że oto "dwie baby organizują wiejski festyn". Doszłyśmy do tego, że oto te "dwie baby" są już teraz partnerem do rozmowy dla Urzędu Marszałkowskiego. Ja bardzo lubię chodzić na różne podobne imprezy w innych miejscowościach i gdy mówię, skąd jestem, często słyszę "A, Oławska Niedziela, wiem". I to jest ten moment, kiedy czuję, że warto było.
M: - To był maj albo czerwiec, miałam trudniejszy moment. Przyszłam na Oławską Niedzielę i tu ktoś mnie wita, ktoś mówi fajny komentarz, że coś dobrze robimy. Po warsztatach okazało się, że dziewczyny mogą działać, robią pokaz mody, podchodzi do mnie koleś i mówi, że fajną robotę robimy. Zgadaliśmy się, że tak się rozrastamy, że zaczyna nam brakować stołów, namiotów, choć tu mamy pewne wsparcie Andrzeja Baranieckiego i ROD Staszica, OCKF czy Urzędu Miejskiego. No i ten gościu mówi: "Naprawdę? U mnie macie tyle stołów, ile chcecie, mam też takie fajne duże namioty". A kim ty jesteś, pytam. Odpowiada, że sołtysem ze Ścinawy. "Jeśli czegoś jeszcze potrzebujesz, wal do mnie jak w dym" - mówi.
A: - U wielu osób mamy teraz stale otwarte drzwi. Coraz więcej. To coś znaczy.
M: - Ufają nam. Widzą, że nie ściemniamy, nie robimy wokół siebie nie wiadomo jakiej otoczki. Wszędzie podaję swój prywatny numer telefonu. Czasem słyszę, że to błąd, że jak tak mogę, ale odpowiadam. że nie mam nic do ukrycia, a ludzie potrzebują do mnie zadzwonić. Niech dzwonią.
- Jest jednak w Oławie grupka ludzi, których boli wasza niedzielna działalność...
M: - Bo nic nie robią, dlatego, od razu powiem.
- Czy Was to dotyka, boli, gdy pojawia się hejt na temat tego, co robicie, na Wasz temat? Pojawiają się na przykład zarzuty, że się promujecie, że korzystacie z miejskiego mienia, że za mało ludzi przychodzi itp.
M: - W tej chwili już nic mnie nie dotyka. Ludzi przychodzi tyle, ile przychodzi. Jak ktoś nie był, to nie wie, ile przychodzi. Korzystamy z mienia miejskiego bardzo chętnie, bo jesteśmy mieszkankami Oławy. Burmistrz kiedyś na sesji powiedział, że każdy może przyjść, każdy może poprosić o wynajęcie namiotów, miejsca czy stołów. Rozmawiałam kiedyś z panem Dariuszem Witkowskim, który nam te stoły przywozi, a on mówi: "Małgosia, ale to jest sprzęt miejski, on ma temu właśnie służyć. A co, ma leżeć w magazynach?".
- Tu pada zarzut, że tobie łatwiej, bo jesteś urzędniczką...







Napisz komentarz
Komentarze