Jak czytaliśmy w komunikacie WIOŚ, pod koniec lipca inspektorzy zwrócili uwagę, że zanieczyszczenie wody, jak i śnięte ryby w Odrze występowały od Jazu Lipki, co - ich zdaniem sugerowało - że źródła zanieczyszczenia należy identyfikować na wcześniejszych odcinkach Odry, czyli przed granicą województwa dolnośląskiego. Jako początek katastrofy podaje się datę 26 lipca - to wtedy miały być pierwsze sygnały od wędkarzy, że źle się dzieje w Odrze. Na taką samą datę wskazał prezes Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie - obecnie już zdymisjonowany - Przemysław Daca. Mówił 11 sierpnia, że katastrofa ekologiczna "zaczęła się pomiędzy 26 a 27 lipca w okolicach Oławy". O tym, że katastrofa zaczęła się w okolicach Lipek, mówił też dla TVN24 sołtys Lipek Zdzisław Uryga: - Na Odrze to nie pamiętam, żeby coś takiego zaistniało kiedyś. Były jakieś pojedyncze (sytuacje - red.), jak była woda niska, gorąco, ale nie na tę skalę. Teraz można powiedzieć, że życie w Odrze obumarło.
I co dalej? Mówił, że "zaspanie całkowite": - Konkretnej akcji nie było, żeby od razu rozpocząć działania, szukać miejsca, skąd to, dlaczego. A tutaj cisza. Nic się nie dzieje na ten temat. Jeżeli bobry już padają, sumy duże (…), to coś musi być. To nie jest tak, że od upałów. Już nieraz były upały, niższy poziom wody i nic takiego się nie działo.
Ponieważ nie ma w przestrzeni medialnej zdjęć martwych ryb z Odry pod Lipkami, choć akcja ich wydobywania była, internauci zaczęli pytać, czy ona tam naprawdę były. Pojechaliśmy na miejsce, by uzyskać potwierdzenia. Były. Tak przynajmniej zeznali odpowiednim służbom pracownicy jazu. Martwe ryby gromadziły się powyżej śluzy. - W głównym kanale było pełno ryb, różnych - mówi też wędkarz Lipek Daniel Kanus. - Tak mi powiedzieli znajomi, którzy pracują na śluzie. Natomiast pod jazem to już widziałem sam. Płynęły nurtem różne, był na przykład 40-centrymetrowy sandacz. Wiem, bo sam jestem wędkarzem...
Napisz komentarz
Komentarze