Wszelki komentarz do tej tragicznej sprawy wydaje się zbędny i nie na miejscu.
Ile podobnych przypadków wydarzyło się w złych czasach? Setki i tysiące.
W podobny sposób zniszczono wielu najlepszych synów Polski. Przypominać
o nich jednak wciąż trzeba - po to, by czas nie zaćmił i niepamięć nie zatarła…
Tomasz Gałwiaczek
Dlaczego piszę?
Dokumenty zgromadzone w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej kryją w sobie opisy ludzkich losów - często dramatycznych, nierzadko tragicznych i krwawych. Ujawnianie tajemnic spoczywających przez lata w zaciszu półek i szaf archiwalnych może budzić wiele emocji, czasem wydawać się kontrowersyjne lub krzywdzące dla rodzin, których bliscy zapisali mało chwalebne karty w historii. Ocena moralna postępowania nie należy do historyka. Jego rolą jest analizowanie przyczyn, skutków i biegu wydarzeń, które spowodowały właśnie takie, a nie inne konsekwencje.
Kiedy podczas pracy w IPN pochylam się nad dokumentami, widzę tylko część prawdy. Tę zapisaną na kartach papieru, utrwaloną atramentowym tuszem, czcionką wystukaną na ręcznej maszynie marki „Erika”. Świadkowie, występujący w sprawie, nie przemówią, nie potwierdzą, nie zaprzeczą, gdy pytam siebie samego o motywy, jakie nimi kierowały?
Czy w tej sytuacji powinienem porzucić pisanie? Pozostawić w niepamięci to, co utrwaliła ludzka potrzeba dokumentowania dziejów?
I jeszcze jednak rzecz - kiedy słyszę głoszone prawdy moralne z ust, które tej moralności nie poznały, czy nie mam obowiązku wypowiedzieć się o tym publicznie? Nie przytoczyć faktów, mówiących - jeśli już nie zgoła odmiennie, to przemawiające innym językiem - słowami, które przywrócą dobre imię ludziom skrzywdzonym za życia i po śmierci? Z pewnością nie! Dlatego piszę…
***
Autor jest pracownikiem naukowym Biura Edukacji Publicznej wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Opracowanie redakcyjne: Krzysztof
Andrzej Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze