Do więzienia
Podczas okupacji niemieckiej, dzień po swoich trzydziestych urodzinach, został aresztowany przez Staatspolizei Lemberg. - Ojciec wspominał, że namierzyli go Ukraińcy - mówi syn, Kajetan Markiewicz. - W nocy obstawili dom, kazali się ubrać i zaprowadzili na policję, bez żadnego tłumaczenia. Podobny los spotkał wielu innych Polaków. Niedługo potem przewieźli ich do więzienia w Kołomyi. Tam ojciec przebywał około trzech miesięcy. Potem przekazano go do obozu koncentracyjnego na Majdanku, był więźniem nr 5056. Niemcy uważali go za Żyda, a on był Ormianinem. Kiedy to zgłosił, wysłano jego krew na badania i po krótkim czasie otrzymał aryjskie papiery. Dzięki temu traktowano go nieco lepiej. Kilkakrotnie przenoszono go do innego baraku. Wykonywał różne prace, m.in. w komandzie ogrodowym, przy hodowli królików. Tato bardzo niechętnie wracał pamięcią do obozowych przeżyć. Kiedyś odnalazłem jego zapiski z tamtego czasu. Gdy zobaczył, że to czytam, bardzo się zdenerwował, zabrał mi te notatki i spalił. Wspomnienia były dla niego bardzo traumatyczne i niewiele dało się od niego usłyszeć. Wiem, że na Majdanku musiał cały dzień gołymi rękami czyścić szambo. To była kara za to, że niedostatecznie ładnie ukłonił się jednemu z esesmanów. Kiedy szambo już było czyste, to innemu więźniowi kazano wszystko wrzucić do środka i robota rozpoczynała się od nowa. Ojciec wspominał też, że przy wejściu do bloku stała metalowa skrzynia. Zamykano w niej więźniów, którzy nie wytrzymali głodu i ukradli innym jedzenie. Kazano wszystkim więźniom z tego bloku przechodzić obok skrzyni z więźniem i uderzać drewnianym młotkiem. Po kilku godzinach człowiek, który w niej siedział tracił zmysły, wtedy go rozstrzeliwano. Ojciec mówił też, że w Majdanku byli esesmani z różnych krajów, nie tylko Niemcy.
Na fot. Jan Markiewicz już jako wieloletni mieszkaniec Oławy
Napisz komentarz
Komentarze